Rozumiem, że dla niektórych ceremonia mogła być bluźnierstwem i obrazą uczuć religijnych. Ale może w tym wszystkim jest więcej krzyku rozpaczy, bezradności i beznadziei? Po co bowiem walczyć z czymś, co miałoby nie istnieć?
29.07.2024 17:30 GOSC.PL
To już mój 50. felieton dla „Gościa Niedzielnego”, niedługo stuknie rok. „Koniec lipca, za chwilę już znów zima”, jak śpiewał Taco Hemingway. A potem to już święta, święta, i po świętach. Czas ucieka, wieczność czeka. No właśnie, wieczność. Taką nazwę otrzymała ostatnia, trzynasta część ceremonii otwarcia letnich igrzysk olimpijskich w Paryżu, która od piątku wzbudza lawinę komentarzy w debacie publicznej na całym świecie.
Pozwolisz, Droga Czytelniczko i Drogi Czytelniku, że swoje rozważania na temat tego spektaklu rozpocznę od krótkiej anegdoty. Kilka lat temu usłyszałem historię eksperymentu przeprowadzonego w jednej z francuskich szkół podstawowych. Uczniowie zostali skonfrontowani z obrazem Zwiastowania. Niezależnie od tego, czy ktoś pochodzi z tzw. wierzącego domu, czy też nie, wizerunek ten stanowi ważną część europejskiej kultury. Ileż to fresków i obrazów poświęcono na przedstawienie tej sceny. O wiele łatwiej znaleźć muzeum malarstwa, w której scenę Zwiastowania znajdziemy, niż takie, gdzie jej nie ma. Mówiąc wprost – historia Zwiastowania nie powinna być nikomu tak kompletnie nieznana.
A jednak – na 35 uczniów jedynie dwoje jakkolwiek ją kojarzyło. Pozostałych 33 uczniów zupełnie nie wiedziało, do czego tę scenę przypasować. Dlaczego o tym piszę? Może jest tak, że spora część Francuzów (ale przecież nie tylko ich) obserwujących paryski performans, imitujący Ostatnią Wieczerzę w wydaniu queerowym (w oficjalnej wersji ucztę Dionizosa), mogła się kompletnie nie zorientować, że scena ta dla wielu chrześcijan może być odebrana jako bluźniercza.
Obserwacja ta nie wpływa nijak na ocenę samej koncepcji artystycznej (o gustach się zresztą nie dyskutuje), ale pozwala zadać pytanie, dlaczego pomysłodawca tej ceremonii w ogóle zdecydował się na taki krok (o ile oczywiście w ogóle skojarzył, że parodiuje Ostatnią Wieczerzę). Francja, kraj przyjmujący zasadę „wrogiego” rozdziału Kościoła od państwa, już dawno przeszedł proces głębokiej laicyzacji. Rozumiem, że artyści lubią prowokować, że prowokacja sama w sobie stanowi pewną artystyczną formę. Tylko po co wzbudzać kontrowersję w temacie, wobec którego zdecydowana większość odbiorców jest już obojętna i prawdopodobnie w ogóle nie złapie, o co chodzi. Ba, we Francji byłaby to profanacja chrześcijaństwa nr 3748. Nuda. Ziew.
Mam oczywiście świadomość, że twórcy mogli liczyć na medialnych komentatorów, którzy wyjaśnią globalnej publiczności, że oto właśnie dokonał się akt bluźnierstwa. Zresztą – nie zawiedli się. Jak ktoś chce, może w tej całej sytuacji dopatrywać się jakiegoś szatańskiego zamysłu. Ale może rację mają twórcy podkastu „Kultura poświęcona”, że żyjemy w czasach, które chcą, ale nie potrafią zapomnieć o Bogu. Może właśnie w tej artystycznej prowokacji skrywa się nie do końca uświadomione przekonanie albo wręcz przerażenie, że wieczność bez jakiegokolwiek odwołania do Boga (niezależnie czy chrześcijańskiego, czy innego) traci sens? Może piosenka „Imagine”, towarzysząca notabene igrzyskom od kilkunastu lat, która stała się pretekstem do odsunięcia Przemysława Babiarza od komentowania olimpijskich zawodów, jest również przejawem nieuświadomionej bezradności? Musimy na siłę wyobrażać sobie świat bez nieba i bez Boga, bo coś w nas podpowiada nam, że rzeczywistość ma swój metafizyczny wymiar, tylko kompletnie nie wiemy, co z nim zrobić?
Rozumiem, że dla niektórych cała ta ceremonia mogła być bluźnierstwem i obrazą uczuć religijnych. Mnie bliższa jest jednak inna perspektywa – może w tym wszystkim jest więcej krzyku rozpaczy, bezradności i beznadziei? Po co bowiem walczyć z czymś, co miałoby nie istnieć? Tymczasem igrzyska przeminą, olimpijska forma przeminie, młodość i witalność przeminą. Nie ukoją naszego egzystencjalnego lęku przed przemijaniem, nawet jeśli byśmy sparodiowali tysiąc ewangelicznych scen. Tym bardziej, że to wszystko już było. Każda kolejna próba nie wywołuje we mnie gniewu, a co najwyżej uczucie politowania. Dlatego zamiast odgrywać po raz kolejny scenę oburzenia, która da prowokatorom pustą satysfakcję, z miłości do nich zróbmy coś, co sprowokuje do myślenia i uwierzenia Nadziei, która zawieść nie może. Nie tylko w Niebie, ale i na Ziemi.
Marcin Kędzierski