„Nisko siadać, mało gadać”. Święty Brat Albert jak mawiał, tak żył

„Im więcej kto opuszczony, z tym większą miłością służyć mu trzeba, bo samego Pana Jezusa w osobie tego ubogiego ratujemy”. Ten bezkompromisowy cytat jest kwintesencją wyborów owego genialnego artysty.

Może być patronem nadwrażliwców lub przeżywających ciemności depresji. „Iść zawsze naprzód, choćby po gorzkich zawodach i szalejących bałwanach morskich, gdy opieka Boska nad nami, przed niczym zaś się nie cofać, a na wszystko być gotowym, jeśli Bóg czego od nas zażąda. Nisko siadać, mało jadać, dużo robić, mało gadać” – mawiał. I tak żył. Nie, nie tylko dlatego, że stół, który wybudował na Kalatówkach dla współbraci, miał jedynie kilkanaście centymetrów wysokości. Chodziło o postawę serca.

Wcześnie osierocony, już jako siedemnastolatek walczył w powstaniu styczniowym. Został ranny – amputowano mu nogę. W 1864 r. rozpoczął studia malarskie w Paryżu, Warszawie i Monachium. Pomieszkiwał w pracowniach zamożniejszych przyjaciół. W 1880 roku wstąpił do zakonu jezuitów, z którego zrezygnował po kilku miesiącach nowicjatu, będąc w głębokiej depresji. Kilka dni przed wstąpieniem do zakonu 35-latek pisał do Heleny Modrzejewskiej: „Już nie mogłem dłużej znosić tego złego życia, którym nas świat karmi, nie chciałem już dłużej tego ciężkiego łańcucha nosić. Świat, jak złodziej, wydziera co dzień i w każdej godzinie wszystko dobre z serca, wykrada miłość dla ludzi, wykrada spokój i szczęście, kradnie nam Boga i niebo”. Depresja, która skutecznie go obezwładniła, kompletnie pokrzyżowała plany.

„Przeżywał taką ciemność, że przez cały rok nie wypowiedział ani jednego słowa – opowiada Michał Lorenc, kompozytor. – Wsadzono go do domu dla psychicznie chorych we Lwowie. A tam on, arystokrata i genialny malarz, był skuty łańcuchami i polewany lodowatą wodą przez jakąś hołotę! Po roku przyjechał brat i zabrał go do domu. I jest genialna scena: Albert siedzi, a jego brat w drugim pokoju rozmawia ze znajomym księdzem o Ewangelii o prostytutce. Albert słyszy słowa o przebaczeniu. W nocy wskakuje na konia i pędzi do tego księdza do spowiedzi. Na drugi dzień jest już innym człowiekiem”.

„Byłem przytomny, nie postradałem zmysłów, ale przechodziłem okropne męki i skrupuły, i katusze najstraszniejsze” – wspominał sam Chmielowski.

Ciszy szukał u stóp Tatr, na Kalatówkach. „Mieszkamy w najpiękniejszym zakątku Polski, napawamy się pięknymi widokami, oddychamy najzdrowszym powietrzem w nagrodę za to, że w najgorszych warunkach służymy najnieszczęśliwszym bliźnim” – wyjaśniał. 20 grudnia 1916 roku powiedział siostrom: „Nie chcę wam sprawiać kłopotu chorobą. Pojadę do Krakowa i tam umrę”. Jak powiedział, tak zrobił.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Jakimowicz Marcin Jakimowicz Urodził się w 1971 roku. W Dzień Dziecka. Skończył prawo na Uniwersytecie Śląskim. Od 2004 roku jest dziennikarzem „Gościa Niedzielnego”. W 1998 roku opublikował książkę „Radykalni” – poruszające wywiady z Tomaszem Budzyńskim, Darkiem Malejonkiem, Piotrem Żyżelewiczem i Grzegorzem Wacławem „Dzikim”. Wywiady ze znanymi muzykami rockowymi, którzy przeżyli nawrócenie i publicznie przyznawali się do wiary w Boga stały się rychło bestsellerem. Od tamtej pory wydał jeszcze kilkanaście innych książek o tematyce religijnej, m.in. zbiory wywiadów „Wyjście awaryjne” i „Ciemno, czyi jasno”.