„Jeśli umrzesz jak Maria Goretti, obiecujemy przyjechać na twoją beatyfikację” – rzuciły koleżanki. Gdyby wiedziały, jak proroczo brzmią te słowa…
Pierina Morosini przyszła na świat 7 stycznia 1931 roku w Fiobbio w Lombardii, zaledwie 20 minut drogi od Bergamo. Była najstarszą z dziewięciorga dzieci, więc szybko musiała zacząć pomagać matce przy gospodarstwie. Wychowywała się w atmosferze wiary i każdego dnia biegała na Mszę Świętą do oddalonego o pół godzinki drogi kościoła.
Trudno znaleźć w jej życiorysach jakieś pęknięcia, zawirowania. Jasne, jak każda chrześcijanka przeżywała ciemne noce, pocieszenia i strapienia, ale biografowie zadbali o to, by jej życiorys był nieskazitelny, niemal cukierkowy. Idealne dziecko (jej mama nie miała wątpliwości: „Mieć taką córkę to łaska od Pana!”), najlepsza uczennica w szkole, wzorowa parafianka, działaczka Akcji Katolickiej, która gorliwie formowała się w Trzecim Zakonie św. Franciszka i każdego dnia prosiła o prostotę, czystość. „Łaskę ciszy i łagodności, jaką przynoszą spokojne myśli”. Pewnie taka była, nie neguję tych opisów, ale bardzo brakuje mi w nich żywej włoskiej nastolatki, opowieści o jej pragnieniach, marzeniach, tęsknotach…
Jako jedenastolatka, by pomóc w utrzymaniu rodziny, Pierina zaczęła uczyć się krawiectwa, a po czterech latach rozpoczęła pracę w przędzalni bawełny w Albino. Od najmłodszych lat jej wzorem była urodzona 41 lat wcześniej Maria Teresa Goretti – włoska dziewica, która poniosła śmierć jako jedenastolatka, broniąc się przed próbującym ją zgwałcić synem sąsiada. Wybaczyła mu na łożu śmierci. Pierina zaczytywała się w jej życiorysie i próbowała naśladować jej styl życia. O męczeństwie Włoszki, której zadano 14 ran nożem, było głośno w całej Italii, a jej pogrzeb ściągnął prawdziwe tłumy. Gdy 27 kwietnia 1947 roku została wyniesiona na ołtarze, a Pius XII nazywał ją „św. Agnieszką XX wieku” i „męczennicą ziemi i aniołem w niebie”, szesnastoletnia Pierina pojechała na tę uroczystość do Wiecznego Miasta. Miała wówczas powiedzieć przyjaciółkom: „Jaka by to była radość umrzeć jak Maria Goretti!”. „Jeśli zginiesz jak ona, obiecujemy przyjechać na twoją beatyfikację” – odparowały koleżanki.
4 kwietnia 1957 roku, gdy biegła do szwalni na poranną zmianę, jej drogę zastąpił dwudziestoletni mężczyzna. Rzucił się na dziewczynę i podczas szarpaniny uderzył ją w głowę kamieniem (zdarzenia odtworzono po czasie). Gdy po wielu godzinach starszą siostrę znalazł Santo Morosini, leżała nieprzytomna na środku drogi, nie mogąc wydusić ani słowa. Zmarła dwa dni później w szpitalu, zdążywszy przyjąć sakrament chorych. Chirurg, który próbował ratować jej życie, w chwili jej zgonu szepnął: „Mamy więc nową Marię Goretti”.
Co ciekawe, gdy po 26 latach ekshumowano jej ciało, okazało się, że pozostało w nienaruszonym stanie i nie uległo zepsuciu. Na ołtarze włoską męczennicę wyniósł w 1987 roku Jan Paweł II.
Marcin Jakimowicz Urodził się w 1971 roku. W Dzień Dziecka. Skończył prawo na Uniwersytecie Śląskim. Od 2004 roku jest dziennikarzem „Gościa Niedzielnego”. W 1998 roku opublikował książkę „Radykalni” – poruszające wywiady z Tomaszem Budzyńskim, Darkiem Malejonkiem, Piotrem Żyżelewiczem i Grzegorzem Wacławem „Dzikim”. Wywiady ze znanymi muzykami rockowymi, którzy przeżyli nawrócenie i publicznie przyznawali się do wiary w Boga stały się rychło bestsellerem. Od tamtej pory wydał jeszcze kilkanaście innych książek o tematyce religijnej, m.in. zbiory wywiadów „Wyjście awaryjne” i „Ciemno, czyli jasno”.