To nie tak, że ludzie nie chcą się spowiadać. Gdy spotkają świadka Chrystusa, padną na kolana.
To było w połowie lat 70. w Poznaniu. Ksiądz Aleksander Woźny leżał chory w łóżku. Około pierwszej w nocy obudził go głos: „Wstań, załóż sutannę i wyjdź na ulicę”. Kapłan nie był pewien, czy nie ulega złudzeniu. „Czy mi się zdaje, czy to Ty do mnie mówisz?” – zwrócił się do Boga. „Wstań zaraz, załóż sutannę i idź na ulicę!” – usłyszał ponownie. Ksiądz ubrał się i wyszedł. Idąc ulicą Grunwaldzką, ujrzał wychodzącego zza rogu mężczyznę w średnim wieku. Na widok duchownego tamten stanął jak wryty. „Ksiądz? Muszę się zaraz wyspowiadać!” – zawołał. Głęboko poruszony, wyjaśnił, co się stało. Otóż przyjechał do Poznania przed godziną. Poszedł z dworca pieszo, ale pobłądził. Klucząc ulicami miasta, przypomniał sobie, że przed laty pokłócił się ze swoim proboszczem. Był tak zraniony, że postanowił, iż już nigdy w życiu nie pójdzie do spowiedzi. Teraz, rozmyślając nad tym, próbował usprawiedliwić się przed sobą. Powiedział sobie, że ma rację i nie będzie się spowiadał. „No chyba, że bym w tej chwili spotkał księdza” – dodał, będąc pewnym, że w środku nocy na pustej ulicy żadnego księdza nie spotka. „A tu naraz ksiądz… Proszę o spowiedź” – powiedział wzruszony.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak