O dramacie rodzinnym, aktach bezpieki i rozliczeniach z przeszłością z Verą Lengsfeld rozmawia Andrzej Godlewski.
Vera Lengsfeld: – Dowiedziałam się o tym z mediów w 1991 r. Od męża usłyszałam, że była to jego odpowiedź na Auschwitz (mąż Lengsfeld pochodził z rodziny o korzeniach żydowskich i, współpracując ze Stasi, chciał wzmocnić NRD – przyp. red.). Nie mogłam tego zaakceptować, ponieważ nie miało to nic wspólnego z naszym życiem.
Nie przepraszał?
– Początkowo nie, ale później to zrobił. Napisał specjalny list, w którym tłumaczył, że wszystko to robił, by mnie chronić. Bał się o moje bezpieczeństwo, ponieważ znajdowałam się w pierwszym szeregu opozycji demokratycznej w NRD.
Uwierzyła mu Pani?
– Mieliśmy trójkę dzieci. Mężowi – jak pisał – wydawało się, że współpracując ze Stasi, dowie się odpowiednio wcześniej, że grozi mi aresztowanie. Wierzę mu, bo rzeczywiście robił wszystko, bym w styczniu 1988 r. nie poszła na demonstrację, gdzie zostałam zatrzymana, a następnie wydalona z NRD.
Po ujawnieniu agenturalnej przeszłości męża w 1991 r. rozstała się Pani z nim. Czy dziś postąpiłaby Pani inaczej?
– Wówczas z dnia na dzień znalazłam się pod wielką presją publiczną. Mimo że wielu znajomych wiedziało wcześniej o sprawie, nie powiedzieli mi o niej. Nie miałam więc szansy, by zastanowić się nad tym w spokoju i prywatnie wszystko załatwić.
Pani mąż również mocno to przeżył – przez lata żył w osamotnieniu i po długiej chorobie zmarł w zeszłym roku na raka. Zdążyła mu Pani przebaczyć?
– Przebaczyłam mu już dawno. Zresztą nie był on szczególnie pracowitym szpiclem. W archiwach Stasi nie zachowało się wiele materiałów z jego działalności. W moim najbliższym otoczeniu działało 20 innych agentów, którzy byli znacznie gorsi, a zostali zdemaskowani znacznie później. Mój mąż był niejako ich kozłem ofiarnym.
Czy należy otwierać akta komunistycznej bezpieki?
– Każdy z prześladowanych powinien mieć prawo, by zajrzeć do swojej teczki. Jednak rozumiem też tych, którzy nie chcą poznać ich zawartości. Ja sama bym nie zaglądała do swoich akt, gdybym nie została do tego zmuszona. W niemieckim prawie, które w dużej mierze tworzyłam na początku lat 90., zapisaliśmy, że osoby kiedyś inwigilowane same decydują, w jakim zakresie zbierane przez Stasi materiały na ich temat mają zostać ujawnione opinii publicznej. Dlatego dużą część swojej teczki upubliczniłam, ale pewnych materiałów nie ujawnię nigdy. Bo niby dlaczego mam publicznie usprawiedliwiać się z rzeczy, które gdzieś kiedyś napisał agent Stasi?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.