W najnowszym „Gościu Niedzielnym” – rozmowa z nowym nunjuszem apostolskim w Polsce
Polecamy również artykuł o in vitro - dlaczego in vitro nie jest metodą leczenia niepłodności.
W najnowszym "Gościu Niedzielnym" nr 49/2023 Gość Niedzielny
Można odnieść wrażenie, że w ostatnich latach odpuszczono kwestie związane z informacją na temat in vitro na rzecz milczenia lub propagandy – pisze Agata Puścikowska i pyta bioetyków, w jaki sposób podejść do tej kwestii merytorycznie i w zgodzie z nauczaniem Kościoła. „O procedurze sztucznego zapłodnienia trzeba mówić. Merytorycznie i właściwym językiem. Jednocześnie bez lęku, choć ze świadomością, że mówienie prawdy o in vitro może się wiązać z medialnym ostracyzmem. Jednak zaniechanie tego tematu, pewne odpuszczenie, nie tylko byłoby gigantycznym zaniedbaniem moralnym względem jednostki, ale i wiązałoby się z nieprzewidywalnymi, negatywnymi skutkami dla społeczeństwa. Przy czym – co trzeba często przypominać – język używany w komunikacji powinien być odzwierciedleniem faktycznego stanu wiedzy medycznej, bioetycznej. I, co również warto podkreślać, musi być nie tylko merytoryczny i precyzyjny, ale też subtelny, kulturalny, opisujący ludzkie wybory w sposób godny. Osoby, które mówią i piszą o in vitro, powinny działać w myśl zasady: ‘wskazujemy, dlaczego in vitro nie jest metodą leczenia niepłodności, lecz nie potępiamy ani rodzin, które ją wybierają, ani tym bardziej dzieci, które w ten sposób zostały poczęte’ – pisze autorka. Ks. Rafał Skitek rozmawia natomiast z ks. Ramonem Lucasem Lucasem, profesorem zwyczajnym filozofii i bioetyki Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie o prawie do posiadania potomstwa, sytuacji bezpłodnych par oraz metodzie in vitro. "Zasadnicze przyczyny nieetyczności zapłodnienia metodą in vitro nie mają podłoża katolickiego. Są one racjonalne i dotyczą wszystkich ludzi, bo wynikają wprost z ludzkiej natury. Dlatego ocenę etyczną sztucznego zapłodnienia można sprowadzić do trzech punktów: szacunku wobec embrionu ludzkiego; natury seksualności człowieka i aktu małżeńskiego; a także jedności rodziny. Co do szacunku względem embrionu, chodzi tu o samą jego naturę: to jest człowiek. Pozbawienie życia embrionu nie może być ceną za zaspokojenie pragnienia rodziców do posiadania dziecka. Niedopuszczalne jest wyeliminowanie choćby jednego tylko zarodka, by zapewnić życie innemu. Niestety, dzieje się tak w przypadku embrionów „nadliczbowych”. Dziecko zostaje poczęte, jest osobą, którą się przyjmuje, a nie przedmiotem, który się zamawia. Rozumiem cierpienie niepłodnych par, ale prawa jednych nie mogą naruszać fundamentalnego prawa innych. To wymóg sprawiedliwości" - mówi ksiądz profesor.
Ponadto w numerze:
O jednaniu podzielonych i statystykach, które nie powinny przerażać, w rozmowie z ks. Adamem Pawlaszczykiem mówi nowy nuncjusz apostolski w Polsce, arcybiskup Antonio Guido Filipazzi. „Istnieje jedna doktryna w Kościele katolickim, która jest solidna i jasna. Obserwujemy jednak dzisiaj dosyć niebezpieczną tendencję do bardzo pobieżnego podchodzenia do treści zamiast czytania i rozważania całości wypowiedzi, z uwzględnieniem jej szerokiego kontekstu. Z pewnością nasz świat, także Kościół, jest bardzo spolaryzowany. To źle. W Lumen gentium, konstytucji Soboru Watykańskiego II, napisano, że Kościół ma być znakiem i narzędziem jedności, a nie znakiem i narzędziem podziałów. Jedność jest trudna, bo często wymaga poświęcenia, wyzbycia się pychy – by nie myśleć, że w każdej sytuacji mamy rację. Jest to duże wyzwanie, ale Jezus w Ewangelii powiedział wyraźnie, że od jedności zależy wiarygodność dawanego świadectwa, dlatego Kościół podzielony staje się mniej wiarygodny. Znamy to słynne zdanie ojców Kościoła, którzy przytoczyli słowa pogan o chrześcijanach: „Zobaczcie, jak oni się miłują”. Dzisiaj w niektórych kontekstach trzeba by było powiedzieć: „Zobaczcie, jak oni ze sobą walczą”. Na pewno nie jest to dobre. Oczywiście, jedność to nie kompromis, nie chodzi o relatywizację prawdy, potrzebna jest jedność w prawdzie i miłości. Te dwa elementy muszą występować razem, nie można ich od siebie oddzielić. Dlatego w dokumencie końcowym Synodu o synodalności w wielu punktach jest mowa właśnie o relacji miłości i prawdy. To jest bardzo ważne” – mówi nowy nuncjusz.
O płaczącym Franciszku, który pociągnął za sobą tłum pięciu tysięcy mężczyzn, w rozmowie z Marcinem Jakimowiczem w ramach adwentowego cyklu „Gościa Niedzielnego” „Odbuduj się” mówi o. Szymon Janowski. „Jest taki żarcik o polityku, który mówi: „Nikt wam tyle nie da, ile ja wam mogę obiecać”… Myślę, że to właśnie bezpośredniość i autentyczność pociągała we Franciszku. Nie owijał w bawełnę, był konsekwentny, radykalny, w jakiś sposób kontrkulturowy, znalazł swoją ścieżkę. Coś takiego pociąga, szczególnie gdy nie wiesz, co robić ze swym życiem – i nagle widzisz światełko w tej całej ciemności. Kiedyś zaskoczyło mnie to, że Franciszek nie planował zakładania zakonu, chciał żyć prosto, tak jak prowadził go Duch Święty. Myślę, że pojawienie się pierwszych braci i później wielkiej liczby naśladowców było dla niego niezłym strapieniem” – mówi kapucyn.
W stanie wojennym setki ludzi straciło zdrowie i życie, ale też milion straciło wiarę w sens pozostania w kraju. Piotr Legutko przypomina ich losy i wpływ masowej emigracji lat 80-tych na współczesną Polskę. „Traiskirchen w Austrii, Friedland w RFN, Latina we Włoszech. Te nazwy niewiele dziś mówią, ale na początku lat 80. ub. wieku były one przedsionkiem ziemi obiecanej dla emigrantów stanu wojennego. Tam znajdowały się bowiem obozy przejściowe, skąd Polacy trafiali do Kanady, Australii czy USA. Przebywało w nich około 160 tys. osób. Głównie tych, które 13 grudnia 1981 roku znajdowały się poza krajem i postanowiły nie wracać. Dla większości była to decyzja na całe życie. W sumie do roku 1989 Polskę opuściło ponad milion obywateli, głównie młodych, przedsiębiorczych, niekoniecznie związanych z opozycją. Jak wówczas żartowano (lubimy humor wisielczy), generał Jaruzelski zmusił porządnych ludzi, by wybierali między emigracją wewnętrzną a zewnętrzną. Mówiąc już całkiem serio, ta fala emigracji, wręcz wyrwa w tkance narodowej, to prawdopodobnie najpoważniejszy, bo długofalowy skutek wprowadzenia stanu wojennego. W jego wyniku setki ludzi straciło zdrowie i życie, ale też milion straciło wiarę w sens pozostania w kraju. Nie sposób ocenić, jak bardzo nam ich brak. Trudno zrozumieć, dlaczego nikt winny tego exodusu nie został pociągnięty do odpowiedzialności” – pisze autor.
– Żyjemy w klatce otoczonej gruzami – mówi „Gościowi” proboszcz jedynej katolickiej parafii w Strefie Gazy. W miejscowym kościele schroniło się ponad 700 chrześcijan różnych wyznań. Brakuje chleba, wody, elektryczności oraz podstawowych lekarstw. Beata Zajączkowska opowiada o dramatycznym losie chrześcijan z Gazy. „Kompleks parafialny – kościół, dom dla niepełnosprawnych dzieci, punkt pomocy najuboższym, centrum św. Tomasza, przedszkole i szkoła, w której schroniły się muzułmańskie rodziny – znajduje się na linii ognia. Z jednej strony czają się terroryści z Hamasu, z drugiej stoją izraelskie czołgi. Przedstawiciele Łacińskiego Patriarchatu Jerozolimy przekazali izraelskiej armii dokładną lokalizację parafii, by chronić ją przed ostrzałem. Nie gwarantuje to jednak bezpieczeństwa. – Mamy świadomość, że nikt z nas nie jest bezpieczny. Naszą jedyną bronią jest modlitwa – mówi zakonnica z Gazy. Wyznaje, że w tym miejscu zmrok teraz praktycznie nie zapada. – Huk i blask bomb i pocisków, gwizd rakiet, ogień eksplozji rozświetlają każdą chwilę nocy, są przerażające, nie dają nam chwili wytchnienia – opowiada. Każdy centymetr wolnego miejsca wykorzystany jest do rozłożenia materaców do spania, które rankiem ustawiane są wzdłuż ścian kościoła. Z absydy spogląda Święta Rodzina, jakby chciała ustrzec tę nową rodzinę uchodźców, która powiększyła się po ataku na prawosławny kościół św. Porfiriusza, gdzie zginęło 20 osób. Wśród ofiar znaleźli się 26-letnia Viola pracująca w laboratorium Caritas Jerozolima oraz jej mąż i córeczka. Siostra Nabila opowiada historię kilkuletniego Eliego, którego, wraz z rodzicami i starszym rodzeństwem, cudem wydobyto spod gruzów świątyni. Teraz, gdy chłopiec słyszy zbliżające się samoloty lub wybuch bomby, zasłania rękami oczy i krzyczy: ‘Zaraz zginiemy’” – cytuje autorka.
O rozliczeniach Ukrainy z przeszłością i perspektywach zakończenia wojny z Rosją w rozmowie z Andrzejem Grajewskim mówi prof. Jarosław Hrycak – jeden z najbardziej znanych ukraińskich intelektualistów, szef katedry historii Ukrainy na Ukraińskim Uniwersytecie Katolickim we Lwowie. „Moja teza jest taka, że Polakom i Ukraińcom udała się rzecz, która zakrawa na cud, czyli pojednanie się ze sobą. A przecież jeszcze przed upadkiem komunizmu nie brakowało po obu stronach obaw, że może czekać nas wojna o Lwów i Przemyśl. Pisał o tym m.in. Czesław Miłosz do Jerzego Giedroycia w 1969 r. i cytuję ten list w swojej książce. Te lęki się nie sprawdziły, ale wiemy, że według Rosji spora część ziem ukraińskich powinna należeć do niej, i tym usprawiedliwia swą agresję. Jeśli spojrzymy na mijające 30 lat w relacjach polsko-ukraińskich, to możemy śmiało powiedzieć, że pojednanie między nami się dokonało. Jest jeszcze jedna ważna sprawa, którą akcentuję w swej książce, i chciałbym, aby to przesłanie dotarło do polskiego czytelnika. Otóż najczęściej historia Ukrainy jest interpretowana w cieniu Rosji. Tymczasem faktor rosyjski w historii Ukrainy jest stosunkowo młody, gdyż sięga końca XVIII wieku. Jeśli nie liczyć terytorium państwa kozackiego, to większość terytorium Ukrainy była w różny sposób powiązana z Polską. To znaczy, że polski faktor w historii Ukrainy jest czasowo dłuższy i głębszy niż rosyjski. Dlatego stawiam tezę, zresztą nie nową, ale obecną już w naszej historiografii, że tym się różnimy od Rosji, że jesteśmy głębiej powiązani z Polską, będącą częścią Zachodu” – mówi prof. Hrycak.