Taniec to nasze życie – mówią Cili i Tibor Illèsowie. Bo na Węgrzech taniec ludowy to nie obciach, ale narodowe bogactwo i popularna rozrywka.
Węgrzy uwielbiają tańczyć. – Tu każda niewyludniona wieś ma swój zespół folklorystyczny – mówi Ewa Kowalczyk-Orban, Polka od lat mieszkająca w Budapeszcie. Madziarom wystarczy kawałek podłogi w knajpce, hali sportowej czy w domu kultury, a już organizują dom tańca. Bo dom tańca to nie miejsce, a wydarzenie, rodzaj spotkania. Tańczy się na nim tradycyjne tańce ludowe, ale niekoniecznie węgierskie. Zdarzają się np. domy tańca greckiego. Gdyby było dość chętnych, to – a jakże – można byłoby zorganizować również dom tańca polskiego. Raz w roku uczestnicy domów tańca spotykają się w Budapeszcie. Przyjeżdżają z całych Węgier i to w ich historycznych granicach, dużo szerszych niż te dzisiejsze. Sporo jest zwłaszcza zespołów z leżącego dziś w Rumunii Siedmiogrodu. Węgrzy mają do niego taki mniej więcej stosunek sentymentalny jak Polacy do Wilna i Lwowa. Główną areną tegorocznego, trzydziestego już przeglądu domów tańca jest potężna hala sportowa, podobna do katowickiego Spodka. Patronuje jej słynny niegdyś pięściarz László Papp (czytaj: Laslo Pop). Zbudowano ją niedaleko słynnego Népstadionu, w miejscu, w którym stała pochłonięta 12 lat temu przez pożar hala Sportcsarnok (czytaj: Szportczornok). W jej podcieniach atmosfera jak na jarmarku. Gwarny tłum w strojach ludowych, za filarem słychać śpiew, tu i ówdzie wybuchają śmiechem amatorzy świetnych węgierskich win.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jarosław Dudała