Jeden polski dach, wiele języków. Płacz dzieci, śmiech matek. Konglomerat kultur i religii. I jedno, wspólne marzenie: żeby się udało...
Na ścianie niewielkiej sali kolorowe rysunki. Domki, serduszka, kwiatki i inne. Gdyby psycholog dziecięcy popatrzył, nie miałby podejrzeń. – Cóż... Po prostu powiesiliśmy te radosne... – mówi przedszkolanka z ośrodka dla uchodźców na warszawskim Targówku. Jedną ręką przytula ciemnowłosą Rajanę, a drugą próbuje „ogarnąć” biegającego wokół Ahmeda. – Rajanka, pokażcie, jak pięknie umiecie tańczyć. Pokażecie? Nie szkodzi, że nie ma muzyki. Raz, dwa, trzy... – Pani, pani, zobacz, zobacz – Ahmed prowadzi egzotyczny taniec. Za nim z gracją, z powagą zupełnie nieprzystającą do pięciolatki, sunie Rajana. Smukłe rączki rytmicznie wychwytują muzykę, którą w kaukaskiej duszy słyszą tylko ona i Ahmed. Dzieci zataczają koło na dywanie. Jedno, drugie. Rajana przymyka oczy i przekręca główkę w prawo. Akcent na raz. Dwa, trzy. I znów: raz – główka posłusznie idzie w lewo. I kolejne okrążenie. Koniec. Dzieciaki wylewnie się kłaniają i czekają na nie mniej wylewne brawa. Gdy aplauz milknie, komentują swoje występy w gardłowym, dziwnym języku. – Szto ty gawarisz, Rajanka? – A nic takiego! Smatrij jeszcze raz! – wypala pięcioletnia poliglotka. I porywając za rączkę Ahmeda, znów tańczy. Ot i artystka.
Nie rugajemsia!
Jedyny w Polsce ośrodek wyłącznie dla kobiet i dzieci ubiegających się o status uchodźcy wygląda jak dawny hotel robotniczy. Długi, wąski korytarz, szereg drzwi, wspólne toalety. Z niektórych pokoi wyglądają roziskrzone, ciekawe świata ślepka. A matczyne, dojrzałe oczy, raz spłoszone, zamykają za sobą szczelnie drzwi. Innym razem serdecznie zapraszają: – A chadzicie! Czaju, hierbaty znaczi, nastawię! Są i starsze, samotne kobiety. Taka Ludmiła, Gruzinka, lat 65. Pokój numer 8. W środku jak w pudełeczku. Skromny dobytek trochę w szafie, trochę na walizkach. Trzy łóżka w kostkę: tu śpi ona, tu koleżanka z Maroka, a obok druga, z Czeczenii. Głowa w głowę: prawosławna Ludmiła, muzułmanka, która nie wyjdzie z ośrodka, gdy nie zakryje twarzy, i muzułmanka „postępowa”, bez hidżabu. – Nie, nie rugajemsia! Nie kłócimy! A po co? I one wierzą w Boga, i ja. I one biedne, i ja – macha Ludmiła ręką. Fakt, ma od babsko-religijnych kłótni poważniejsze sprawy. Syn w Austrii. Od wielu lat. Ma tam żonę, dzieci. Ludmiła tęskni, chce do nich. W Gruzji, skąd pochodzi, nic jej już nie trzyma. Ani tam rodziny, ani przyszłości. – Do Gruzji nie pojadę! Nie wrócę! – mówi kategorycznie, a jej dotąd łagodne i jasne oczy ciemnieją. Ubiega się więc w Polsce o status uchodźcy.
Jeśli będzie mogła legalnie tu zostać, pójdzie do pracy. A za zarobione pieniądze pojedzie do syna. I będą żyli długo i szczęśliwie. – Przecież ja nie chcę tak siedzieć i brać darmo! Ja w magazinie rabotała. A teraz tutaj, w ośrodku, kurs makijażu będę robić. Jak mi tylko pozwolą, to nikogo o pieniądze nie popraszu! – zarzeka się mieszanką rosyjskiego, polskiego i na migi. I żali się, że odkąd tu mieszka, to chociaż jest spokojnie i bezpiecznie, z nudów nie może wytrzymać. Bo zawsze była w ruchu. A teraz? Telewizor, telewizor, telewizor, krótki spacer. I znów telewizor. Czasem coś poczyta, czasem porozmawia z Gruzinką spod trójki. I wsio. Na szczęście już ciepło, to pewnie z pracownikami ośrodka pojadą na ekskursję po Warszawie. Na jesieni już byli. Widzieli muzeum, piękny park. Można potem przez całe tygodnie wspominać. – Mnie oczeń nrawitsa w Warszawie. Krasiwyj gorad, miasto znaczy. I naprawdę, mnie oczeń podoba się tut, w ośrodku. Ten nasz łagier Targówek to charoszyj łagier. Ale we własnym domie... – oczy Ludmiły wilgotnieją. – Żeby tolka się udało...
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agata Puścikowska