W najnowszym „Gościu Niedzielnym”: Pediatra na wagę złota
Polecamy również reportaż z podróży na Ukrainę kardynała Konrada Krajewskiego.
W najnowszym "Gościu Niedzielnym" nr 28/2023 Gość Niedzielny
O przyczynach gniewu francuskiej ulicy w rozmowie z Jackiem Dziedziną mówi Bernard Margueritte, wieloletni korespondent prasy francuskiej w Polsce. „Niewątpliwie jest dużym problemem to, że Francja nie zadbała o to, by integrować przybyszów z resztą społeczeństwa. Jest ich tak wielu (ok. 15 proc. społeczeństwa), że dziś byłoby to już trudne. Są enklawy imigrantów żyjące według własnych zasad. Nie mają nic wspólnego z tradycją republikańską Francji, a policja wręcz „nie może” wejść do tych miast w miastach. I zgadzam się, że to nie tyle odpowiedź na pustkę duchową Francji, ile wykorzystywanie tej pustki do wejścia ze swoimi zasadami w opuszczone miejsce. Francuzi nie szanują swojej tradycji, więc islamizm prosperuje. Jeśli my nie utrzymujemy własnych wartości, to o wiele łatwiej jest rozprzestrzeniać inne wartości” – mówi Margueritte.
Ponadto w numerze:
Przez Francję przetoczyła się największa od osiemnastu lat fala zamieszek. Przyczyny niepokojów pozostają te same co wcześniej – panujące na przedmieściach poczucie frustracji z powodu społecznego wykluczenia. Maciej Legutko analizuje wydarzenia ostatnich dni nad Sekwaną. „Rankiem 27 czerwca patrol policji w podparyskim mieście Nanterre zatrzymał do kontroli samochód, którym jechało trzech nastolatków. Jak wynika z monitoringu, gdy pomimo policyjnej interwencji auto zaczęło odjeżdżać, padł strzał. Kierujący pojazdem 17-letni Nahel Merzouk – Francuz z rodziny o marokańsko-algierskich korzeniach – zginął na miejscu. Okoliczności tragedii są przedmiotem prokuratorskiego śledztwa. Jej bezpośrednią konsekwencją była natomiast największa od 2005 roku fala zamieszek. Przez pięć dni w całej Francji dochodziło do starć z policją i aktów wandalizmu. Celem ataków były też budynki użyteczności publicznej – ratusze, posterunki policji, szkoły, biblioteki. Najbardziej szokującym zdarzeniem było podpalenie domu Vincenta Jeanbruna – burmistrza podparyskiego miasta L’Haÿ-les-Roses. Ranna została jego żona, a także jedno z dzieci.
Wstępny bilans zamieszek, które zaczęły wygasać 2 lipca, po wyprowadzeniu na ulice czterdziestu tysięcy policjantów i wyłączeniu nocnej komunikacji miejskiej w największych miastach, to 5 tysięcy spalonych samochodów, 1500 zniszczonych sklepów, siedmiuset rannych policjantów. Zginęli strażak gaszący podpalone samochody w mieście Saint-Denis oraz jeden uczestnik zamieszek w Marsylii. Wstępne straty przedsiębiorców to miliard euro. Skala i gwałtowność rozruchów pokazały, że francuskim władzom nadal nie udaje się rozładować gniewu i frustracji panujących na przedmieściach wielkich miast, zamieszkanych głównie przez Francuzów o imigranckich korzeniach” – podkreśla autor.
– Ci ludzie są niesamowicie dzielni, ale potrzebują naszej pomocy. Nie możemy przyzwyczaić się do wojny – mówi „Gościowi” kard. Konrad Krajewski, który wrócił właśnie z Chersonia. Beata Zajączkowska opowiada o szóstej misji papieskiego jałmużnika na ogarniętej wojną Ukrainie. „W Chersoniu papieski wysłannik zatrzymał się w łacińskiej parafii leżącej nad Dnieprem. Na drugim brzegu stacjonują już Rosjanie. Z przeszło 130-osobowej wspólnoty parafialnej przed wojną teraz pozostało zaledwie dwadzieścia osób z dziećmi. – Podziwiałem spokój, z jakim kardynał odprawiał Mszę, gdy nad kościołem przelatywały pociski. On się nie obawia o swoje życie – mówi bp Sobiło. Opowiada, że kiedy inni jeszcze śpią, jałmużnik modli się w kaplicy i od Jezusa czerpie siły na cały ciężki dzień. – Kardynał mało śpi, dużo się modli i ciężko pracuje. Nie szczędzi sił i zdrowia dla sprawy Bożej – wylicza biskup Zaporoża. Ludzi poruszała jego bezpośredniość i to, że miał czas dla każdego. – Pokazałem kard. Krajewskiemu moją ziemię, która została tak bardzo zraniona, i dzielnych ludzi, którzy nie chcą uciekać, tylko pragną odbudować swe domy – mówi pochodzący z Chersonia ks. Maksym Padlewski, który obecnie jest tam proboszczem. Wskazuje, że jałmużnik doświadczył na własnej skórze zagrożenia, jakie towarzyszy miejscowym ludziom. – Nigdy wcześniej z takim przejęciem nie śpiewałem suplikacji. Wołanie: „Święty Boże, święty mocny… od nagłej niespodziewanej śmierci wybaw mnie, Panie”, kiedy obok spadają rakiety, sprawia, że ta modlitwa jest szczera. Bo nie wiadomo, kto do następnego dnia się tutaj ostatnie – mówi kard. Krajewski”.
Prawie 60 lat to średnia wieku pediatry w Polsce. Zbyt mało jest lekarzy wybierających tę specjalizację. Katarzyna Widera-Podsiadło sprawdza, czy polskiej pediatrii grozi zapaść. „Polska pediatria będzie się zmieniać. Sytuacja oddziałów jest dziś trudna, i to z wielu powodów. Profesor Paweł Matusik, wojewódzki konsultant ds. pediatrii w województwie śląskim, podkreśla, że demografia ma wpływ na liczbę zajętych szpitalnych łóżek na oddziałach pediatrycznych, ale również na rodzaj dolegliwości. – Poza sezonem wzmożonej liczby zachorowań – wiosną czy jesienią – dzieci coraz rzadziej chorują na choroby wymagające hospitalizacji. Prowadzone są programy profilaktyczne, programy szczepień, które mają wpływ na spadek zachorowań ciężkich. To dobrze. Ale oczywiście nie jest tak, że nie chorują w ogóle, i w związku z tym musimy mieć zaplecze szpitalne – z powodu schorzeń, które jednak hospitalizacji wymagają.
Kolejnym problemem jest brak kadry. Średnia wieku pediatrów to prawie 60 lat. Stworzyła się luka pokoleniowa, bo przez bardzo długi czas pediatria nie była zbyt popularną dziedziną medycyny. Były też problemy z otrzymaniem zatrudnienia. Studenci woleli więc wybierać inne specjalizacje. Kolejnym problemem są płace. Jeśli lekarz pracujący w poradni dostaje wynagrodzenie za godzinę dwukrotnie, a czasem trzykrotnie wyższe niż w szpitalu, w dodatku ma lepsze warunki pracy, godziny i długość dyżurów, to trudno się dziwić, że wybierze taką formę zatrudnienia” – pisze autorka.
Czy sztuczna inteligencja udźwignie zadanie – jak to ujął filozof z kultowego „Rejsu” – bycia jednocześnie twórcą i tworzywem? Odpowiedzi na to pytanie szuka Piotr Sacha. „Na temat sztucznej inteligencji całkiem sporo już napisano, sporo powiedziano. Ostatnio dyskusje, w trakcie których litery AI, względnie SI (polski odpowiednik), pojawiały się równie często co zobowiązania na finiszu kampanii wyborczej, rozgrzał ChatGPT. Gdy jedni zachłystywali się obietnicami, jakie sygnalizował chwilowo najpopularniejszy robot, drudzy pukali się w czoło i mówili coś o gruszkach na wierzbie. Czasem też ktoś rzucił maszynie wyzwanie literackie. „ChacieGPT, napisz opowiadanie w stylu Borgesa”, „ChacieGPT, napisz wiersz bliski liryce Herberta”. Biedak Chat wywiązał się z powierzonego zadania na miarę zgromadzonego, skromnego wciąż jeszcze, arsenału polszczyzny” – zauważa Piotr Sacha.
W ramach wakacyjnego cyklu „Polskie naj” Franciszek Kucharczak odwiedza Opatowiec – najmniejsze miasto w Polsce, liczące zaledwie 313 mieszkańców. „Budynki ustawione w czworobok otaczają sporych rozmiarów niezabudowaną przestrzeń, dziś pełną zieleni. Panuje tu przyjemny parkowy klimat – klomby, drzewa, alejki, ławki. Układ urbanistyczny pokazuje jednak, że kiedyś obszar ten pełnił inną rolę: tu zjeżdżali się ludzie z całej okolicy i tutaj się handlowało. To po prostu rynek, jak to w mieście. A Opatowiec jest miastem. Był nim od 1271 roku. Później przestał nim być, ale od niedawna znowu jest. Spośród innych wyróżnia go fakt, że jest dziś najmniejszym miastem w Polsce. Liczy… 313 mieszkańców.
– Ja mówię przewrotnie, że nasze miasto za Kazimierza Wielkiego liczyło cztery czy pięć razy więcej ludności niż obecnie – uśmiecha się burmistrz Sławomir Kowalczyk. Włodarz Opatowca jest burmistrzem od czterech lat. Nie został wybrany na to stanowisko; wcześniej był wójtem. Po tym, gdy objął tę funkcję po raz trzeci, Opatowiec stał się miastem, a on automatycznie został burmistrzem.
– Wśród niespełna tysiąca polskich miast Warszawa jest pod względem wielkości pierwsza, a Opatowiec ostatni. Szkoda, że ostatni, ale tak to się potoczyło – zamyśla się gospodarz miasta”.