Rzadko się zdarza, żeby miasto miało dziś znacznie mniej mieszkańców, niż miało kiedyś. Ale w tym mieście nie tylko to jest warte uwagi.
Budynki ustawione w czworobok otaczają sporych rozmiarów niezabudowaną przestrzeń, dziś pełną zieleni. Panuje tu przyjemny parkowy klimat – klomby, drzewa, alejki, ławki. Układ urbanistyczny pokazuje jednak, że kiedyś obszar ten pełnił inną rolę: tu zjeżdżali się ludzie z całej okolicy i tutaj się handlowało. To po prostu rynek, jak to w mieście. A Opatowiec jest miastem. Był nim od 1271 roku. Później przestał nim być, ale od niedawna znowu jest. Spośród innych wyróżnia go fakt, że jest dziś najmniejszym miastem w Polsce. Liczy… 313 mieszkańców.
– Nasze miasto za Kazimierza Wielkiego liczyło cztery czy pięć razy więcej ludności niż obecnie – uśmiecha się burmistrz Sławomir Kowalczyk.
Włodarz Opatowca jest burmistrzem od czterech lat. Nie został wybrany na to stanowisko; wcześniej był wójtem. Po tym, gdy objął tę funkcję po raz trzeci, Opatowiec stał się miastem, a on automatycznie został burmistrzem.
– Wśród niespełna tysiąca polskich miast Warszawa jest pod względem wielkości pierwsza, a Opatowiec ostatni. Szkoda, że ostatni, ale tak to się potoczyło – zamyśla się gospodarz miasta.
Przeciwności
Ano właśnie – nic nie wskazywało, że tak się to potoczy, bo Opatowiec ma świetne położenie. Leży na szlaku między Krakowem a Sandomierzem, a więc na trasie, którą od wieków przemierzały orszaki królewskie, dygnitarze i kupcy. Co więcej – jest to szlak biegnący wzdłuż Wisły, a na dodatek właśnie tu łączy się z nią Dunajec. Warunki wymarzone.
Z „dobrych czasów” pochodzi dokument, którego zazdroszczą Opatowcowi nawet znaczniejsze miejscowości. To sporządzone w 1456 roku przez kancelarię króla Kazimierza Jagiellończyka potwierdzenie aktu lokacyjnego miasta, który 15 maja 1271 roku wydał książę Bolesław Wstydliwy. Oryginał znajduje się dziś w Archiwum Narodowym w Krakowie. Pisany na pergaminie i opatrzony pieczęcią dokument królewski szczęśliwie przetrwał w opactwie benedyktynów w Tyńcu. Dlaczego tam? Ponieważ Opatowiec był własnością tynieckiego opactwa – stąd także nazwa miejscowości.
Niestety zawieruchy wojenne mocno zaszkodziły miastu. Początek zapaści przyniósł XVII wiek, szczególnie potop szwedzki. Później we znaki dały się kolejne wojny, a w 1772 roku okolicę nawiedziła największa od stuleci powódź. Opatowiec, położony na wysokiej skarpie, nie został zalany, ale wezbrana woda podmyła lessowe urwisko, zagrażając budynkom. Wreszcie przyszła katastrofa zaborów. Gdy Opatowiec przeszedł pod władanie carskie, stał się miastem granicznym. Po drugiej stronie rzeki był zabór austriacki.
– Zgodnie ze starą rosyjską maksymą „Od granic nie ma nic”, 50 kilometrów od kordonu nie było żadnej drogi żelaznej ani nic się nie budowało. Żadnych utwardzonych dróg, mostów, przepustów, zakładów przemysłowych. Car samodzierżawca robił, co chciał – tłumaczy burmistrz.
W roku 1847 epidemia cholery zabrała połowę ludności już i tak podupadłego miasta. Wreszcie, w 1869 roku, Opatowiec, razem z 33 miastami guberni kieleckiej, utracił prawa miejskie. I tak zostało aż do 2019 roku.
Odwrócić carską wolę
Odzyskanie praw miejskich poprzedził wystosowany przez Radę Gminy Opatowiec apel „w sprawie przywrócenia praw miejskich miejscowościom, które zostały ich pozbawione w wyniku represji carskich”. Była to wspólna inicjatywa wielu gmin, m.in. pobliskiego Nowego Korczyna i Pacanowa. Dzięki wsparciu parlamentarzystów z województwa świętokrzyskiego udało się cel osiągnąć.
– Przywrócenie praw miejskich dla Opatowca ma znaczenie symboliczne. Jest to pewnego rodzaju akt dziejowej sprawiedliwości. Chodziło o odwrócenie skutków działania prawa rosyjskiego – wyjaśnia włodarz miasta. Zaznacza, że dotyczyło to tych miejscowości, które o to zabiegały. Wcześniej trzeba było w tej sprawie przeprowadzić konsultacje społeczne. – My te konsultacje przeprowadziliśmy, zgodnie z przepisami, we wszystkich miejscowościach gminy i okazało się, że mieliśmy rekordowy odsetek ludzi, którzy byli „za”: znacznie ponad 90 proc. A wszystko to przy bardzo wysokiej frekwencji, bo ponad 60 proc. Panowało przekonanie, że jeśli sami sobie nie damy szansy, to nikt nam jej drugi raz nie da – podkreśla. I puentuje: – Jak widać, mały też czasem może dużo.
Szczątki liberatora
I tak z okazji stulecia odzyskania niepodległości mocno doświadczony burzami historii Opatowiec otrzymał symboliczne zadośćuczynienie od państwa polskiego, któremu pozostał wierny w najtrudniejszych czasach.
W mieście i okolicach pozostały do dziś ślady tych trudnych lat. Ich świadectwem jest m.in. cmentarz wojenny, na którym spoczywa 501 żołnierzy armii austro-węgierskiej i 336 żołnierzy rosyjskich z pierwszej wojny światowej. Pochowano tu też dwóch polskich żołnierzy września 1939.
Z kolei w należącej do gminy wsi Kocina, koło kościoła, stoi blok skalny z czerwonego piaskowca, z metalowym wizerunkiem czterosilnikowego samolotu i płytą pamiątkową w kształcie konturu przedwojennej Polski. To pomnik ku czci poległych w 1944 roku alianckich lotników z liberatora, który miał dokonać zrzutu sprzętu dla partyzantów działających w rejonie Końskich. Po zestrzeleniu rozbił się niedaleko stąd. Niedawno ekipie poszukiwaczy udało się odkopać szczątki samolotu, w tym wbite w ziemię na prawie cztery metry głębokości wszystkie cztery silniki bombowca.
– Z sześcioosobowej załogi ocalał jeden człowiek. Ludzie go przechowali i wyleczyli. Wrócił potem do Anglii. Na uroczystość odsłonięcia pomnika przyjechał jego syn – wspomina gospodarz miejscowości.
Komendant wciąż czuwa
Wychodząc z Urzędu Miasta i Gminy, kierujemy się w lewo, ku brzegowi Wisły. Nie trzeba nawet pięciu minut spokojnego spacerku, żeby tam dojść. Do brzegu prowadzi asfaltowa droga o sporym nachyleniu. Asfalt znika w wodzie i wyłania się z nurtu rzeki po drugiej stronie, we wsi Ujście Jezuickie. Wygląda to tak, jakby rzeka zalała szosę. To pozostałość po przeprawie promowej, która tu jeszcze niedawno funkcjonowała. To jedyna w Polsce przeprawa, w której prom pokonywał za jednym razem dwie rzeki, bo w tym właśnie miejscu do Wisły wpływa Dunajec, zasilając królową polskich rzek potężną ilością wody.
Niemal przy samym brzegu rzeki stoi pomnik Józefa Piłsudskiego w mundurze Legionów Polskich, z lornetką na szyi. Wsparty na szabli spogląda na przeprawę. Tak to jakoś musiało wyglądać jesienią 1914 roku, gdy komendant Piłsudski nadzorował przekraczanie rzeki przez swoich żołnierzy. Informuje o tym napis na cokole: „W tym miejscu w dniach 23, 24, 27 września 1914 w ciężkich bojach przeprawił się przez Wisłę 1. Pułk Piechoty Legionów”.
Wykonany z brązu posąg stoi w Opatowcu od 1994 roku. To pierwszy w Polsce pomnik przedstawiający całą postać Piłsudskiego.
Pustelnia
Jedna z uliczek biegnących z rynku w kierunku południowym kończy się okazałą bramą – dzwonnicą. Tędy wchodzi się na obwiedziony murem plac kościelny. Kościół parafialny pw. św. Jakuba Apostoła to najbardziej rzucająca się w oczy budowla w Opatowcu. Wygląd świątyni świadczy o wielowiekowych tradycjach tego miejsca. Jej obecny kształt i barokowy wystrój sięgają XVII wieku. To efekt przebudowy istniejącego tu już w 1283 roku kościoła.
Wewnątrz panuje atmosfera charakterystyczna dla szacownych zabytkowych świątyń. Światło słoneczne wpada do środka, ożywiając złocenia, jakich tu pełno. Panujący na zewnątrz upał nie przebił się jeszcze przez grube mury, dzięki czemu panuje tu przyjemny chłód.
W głównym ołtarzu widnieje obraz przedstawiający św. Jakuba Większego, patrona parafii i kościoła. Apostoł został przedstawiony w stroju pielgrzyma, z laską w ręku.
Jego postać widnieje także w obecnym herbie Opatowca. Apostoł w wersji herbowej trzyma w ręku muszlę – symbol pielgrzymów zdążających do Santiago de Compostela (miasto podkreśla swoje związki z pielgrzymkowymi szlakami św. Jakuba).
W kościele znajduje się także obraz z 1888 roku, przedstawiający starca z długą białą brodą. Napis na obrazie informuje: „Błogosławiony Andrzej Żurawek albo Zaradeusz urodzony w Opatowcu nad Wisłą przy ujściu Dunajca. Przepędził życie ostre, pokutnicze, na rozmyślaniu męki Pańskiej w Pustyni koło Opatowca, w tym miejscu, gdzie dziś nazywają Wrzosy i źródło jest, co nosi nazwę Zaradeusza”.
To Andrzej Świerad, pierwszy święty wywodzący się z polskiej ziemi – według długiej tradycji pochodzący właśnie z Opatowca. Ten urodzony około 980 roku misjonarz i eremita w rzeczywistości nie „przepędził życia” koło Opatowca, miał jednak przez jakiś czas mieszkać w nieodległej pustelni, lokalizowanej blisko granicy miasta, na terenie dzisiejszej – należącej do gminy – wsi Kraśniów. Pomimo utrzymującego się w miejscowości kultu Andrzeja Świerada miejsce domniemanej pustelni nie miało należytej oprawy. Aż do 2017 roku, gdy z inicjatywy mieszkańców gminy uczczono pamięć świętego „małą architekturą”: drewniana rzeźba Andrzeja Świerada została umieszczona w symbolicznej grocie, wieńczącej kamienny mur. Jest i źródełko św. Andrzeja. Woda nie jest przebadana, dlatego nie należy jej pić, niemniej po uruchomieniu ręcznej pompy rzeczywiście płynie. Sprawdziliśmy – działa.
Jest co zobaczyć
W Opatowcu wiele się dziś dzieje. Wśród licznych podejmowanych tu inicjatyw jedną z najgłośniejszych jest Świętokrzyski Młodzieżowy Championat Koni Małopolskich. To cykliczna dwudniowa impreza, która co roku odbywa się na rozległych błoniach opatowieckich. Rywalizację najpiękniejszych koni rasy małopolskiej oglądają z roku na rok coraz większe tłumy z całego kraju.
Wszystko to pokazuje, że istotnie bycie ostatnim (w tym wypadku w kategorii „wielkość miasta”) może się stać atutem. W Opatowcu widać to wyraźnie.•
Czytaj więcej: W wakacyjnym cyklu reportaży POLSKIE NAJ
Franciszek Kucharczak