Jechałem do Gruzji, żeby zobaczyć ulicę Kaczyńskiego i porozmawiać o nieżyjącym prezydencie z kilkoma politykami. Ale więcej niż politycy powiedzieli mi o nim zwykli ludzie.
To już reguła, że o polityce najlepiej rozmawiać z taksówkarzem. W zasadzie niezależnie od szerokości geograficznej. Taksówkarze mają doskonałe rozeznanie w panujących nastrojach. Codziennie dyskutują z pasażerami o różnych poglądach, a jak nie dyskutują, to słuchają wiadomości w radiu, albo… czekając na postoju, czytają gazetę. No więc zamiast iść piechotą na ulicę Lecha Kaczyńskiego (jeszcze kilka miesięcy temu była to ulica Czarnomorska), pojechaliśmy taksówką. Nudari Abładze jest inżynierem, skończył Instytut Rolnictwa w Moskwie, ale w Gruzji dla takich jak on nie ma pracy. Nudari jeździ więc taksówką i kilka razy w miesiącu daje studentom darmowe wykłady. Gdy słyszy, że jesteśmy z Polski, zaczyna mówić o Lechu Kaczyńskim w zasadzie bez pytania. – Szanował nasz naród i był naszym przyjacielem – stwierdza. – Nie tylko jako polityk, ale jako człowiek. Kiedy zdarzyła się bieda – Nudari ma pewnie na myśli wojnę z Rosją z 2008 roku – sam przyjechał, nie trzeba go było zapraszać. Podtrzymywał nas na duchu i jeszcze innych prezydentów przywiózł – mówi jednym tchem taksówkarz. Mówiąc o innych prezydentach, ma na myśli zorganizowany przez Kaczyńskiego naprędce wspólny wyjazd do Tbilisi prezydentów Łotwy, Litwy, Estonii i Ukrainy. – Później był na gruzińskim froncie, ryzykował życie – zamyśla się Nudari Abładze. Jesteśmy na miejscu, pytam, ile płacę. – Od Polaków nie wezmę ani grosza – stwierdza Nudari. Nie ma sensu z nim dyskutować.
Kawa w środku nocy
Ulica Lecha Kaczyńskiego jest na trasie z lotniska do centrum Tbilisi. Najpierw jedzie się aleją George’a Busha juniora (przedostatniego prezydenta USA), a później trzeba skręcić w ulicę Kaczyńskiego. Dwa pasy w każdą stronę, sklepy, kamienice, banki, domy mieszkalne… normalne życie. – W Gruzji każdy wie, kim był Lech Kaczyński – powiedział nam na odchodne taksówkarz. Każdy? Na chodniku przy ulicy Kaczyńskiego stoi dwóch chłopców. Na oko mają 11–12 lat. – Wiecie kogo to jest ulica? – pytam. – Tak, Lecha Kaczyńskiego – odpowiada mi Goga. W sumie głupie pytanie, przecież muszą wiedzieć, na jakiej ulicy mieszkają. – A kim jest Lech Kaczyński – dopytuję. – Nie jest, tylko był. Prezydentem Polski, przyjacielem Gruzinów – odpowiada drugi chłopak, Awto.
Taksówkarz miał rację. Nie spotkałem w Gruzji nikogo, kto by nie wiedział, kim był Lech Kaczyński. Nie spotkałem nikogo, kto mówiłby o nim źle, albo przynajmniej neutralnie. Rozmawiałem z ludźmi z rządu i z opozycji, ludźmi prostymi i wykształconymi. Ludźmi mieszkającymi w stolicy, ale też z tymi z głębokiej prowincji. Przykłady? Proszę bardzo. Julia Kharashvili pracowała w ministerstwie ds. uchodźców. Jest północ, a my pijemy turecką kawę i jemy słodkie ciasto w jednej z knajpek przy głównej ulicy Tbilisi, ulicy Rustaweli. – O wypadku pod Smoleńskiem dowiedziałam się w czasie konferencji dotyczącej praw człowieka w Stambule. Nie mogłam w to uwierzyć. Dzwoniłam do moich polskich przyjaciół, żeby sprawdzić, czy oni też nie lecieli tym samolotem. Niektórych z nich poznałam, gdy ze strony gruzińskiego rządu byłam odpowiedzialna za wysłanie grupy ponad 300 dzieci uchodźców na wakacje do Polski. To było zaraz po wojnie z Rosją. Wyjazd zaproponowała Kancelaria Prezydenta Kaczyńskiego. Pomogliście dzieciom, które najbardziej ucierpiały w wyniku wojny z Rosją – kończy Julia.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek