Pielgrzymki Jana Pawła II do Polski nie tylko przywracały nadzieję, dodawały sił, a nawet nadawały życiu kolory. One były przede wszystkim rozłożonym na lata procesem wychowywania Polaków.
Jan Paweł II zmienił Polskę. Nie tylko dlatego, że to jego posłudze zawdzięczamy wolność, nie tylko dlatego, że to on doprowadził do powstania „Solidarności”, a później pokazywał nam, co znaczy być odpowiedzialnym obywatelem. Istotniejsze jest to, co jego wizyty czyniły z sumieniami konkretnych osób, i to, jak papież wychowywał kolejne pokolenia Polaków. Wszyscy zostaliśmy jakoś przez jego słowa przemienieni.
Katecheza dziejów
Cel papieża był doskonale widoczny już w czasie pierwszej wizyty. Jan Paweł II przyjechał wówczas do kraju czarno-białego, a wyjechał z kolorowego (tak barwnie skutki pierwszej wizyty opisał mi kiedyś prof. Zbigniew Stawrowski, wówczas student, a obecnie poważny filozof). Te emocje nie były jednak istotą przesłania Jana Pawła II. Papież przyjechał do nas wówczas z bardzo jasnym zadaniem odbudowania naszej narodowej tożsamości, przypomnienia nam, na czym ona polega. Zadanie to on sam nazwał „katechezą dziejów”, czyli wprowadzeniem nas w religijny, duchowy sens naszej historii. W tamtym momencie (a mam wrażenie, że tak jest nadal) było to szczególnie ważne. Jesteśmy narodem o zerwanej historii. Przesunięcie granic, rzeź polskiej inteligencji i lata komunistycznej indoktrynacji sprawiły, że nie można już mówić o prostym dziedziczeniu dawnej, przedwojennej polskości.
Ta ostatnia musi być kształtowana od nowa, na podstawie najlepszych wzorców. Tym, co ukonstytuowało naród polski, był fundamentalny wybór chrztu w obrządku zachodnim. To on sprawił, że Polacy są tym, kim są, że nasza kultura przeniknięta jest wątkami zaczerpniętymi z Ewangelii. To przesłanie jedności łacińskiego chrześcijaństwa z polskością pozostaje jednym z najbardziej aktualnych elementów tamtej pierwszej pielgrzymki. Odzyskanie suwerenności, zbudowanie (lepszej lub gorszej, ale jednak realnej) demokracji, wejście do struktur europejskich nie zmieniło faktu, że korzeniem tożsamości – także niewierzących czy niepraktykujących – Polaków jest chrześcijaństwo. Jedynym językiem wspólnotowym, jakim potrafimy się posługiwać w chwilach dramatycznych, gdy próbujemy zachować solidarność, jest język chrześcijaństwa, a jedynym symbolem, który nas jednoczy, jest krzyż.
Potrzebne nawrócenie
Czas drugiej wizyty to moment „czarnej nocy nad Polską”. Wojciech Jaruzelski zdławił wówczas będący efektem pierwszej pielgrzymki ruch „Solidarności” i skutecznie złamał ducha sporej części społeczeństwa. Polacy oczekiwali wówczas od papieża głównie pocieszenia, nadziei. I otrzymali je. Ale analizowana po wielu latach tamta pielgrzymka to przede wszystkim wielkie przypomnienie, że na swoje wielkie klęski Polacy solidnie sobie zapracowali i że jeśli chcą uniknąć w przyszłości zniszczenia własnej państwowości, nie wystarczy, że zbudują silne państwo, ale muszą przede wszystkim głęboko się nawrócić, zmienić swoje życie. „Naród ginie, gdy znieprawia swojego ducha – naród rośnie, gdy duch jego coraz bardziej się oczyszcza: tego żadne siły zewnętrzne nie zdołają zniszczyć” – mówił papież na Jasnej Górze. W tamtych okolicznościach te słowa miały dawać nadzieję, że wielka rewolucja „Solidarności” jest szansą na odbudowę moralną i polityczną. Ale dla nas są one poważnym ostrzeżeniem, że o suwerenność, państwowość, polskość trzeba się troszczyć, że nie są nam one dane raz na zawsze i że zależą one również od naszych codziennych wyborów, od naszego nawrócenia. Moralność, zasady etyczne, świętość osobista jednostek mają sens, bo prowadzą do odzyskania (w naszym przypadku utrzymania) wolności.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz P. Terlikowski, filozof, publicysta