Wypadki w elektrowni jądrowej w Fukushimie ponownie zwróciły uwagę świata na atom. Czy warto inwestować w tę technologię? Czy bezpiecznie jest otwierać nowe instalacje? A może pozamykać nawet te, które już działają?
Pewnego słonecznego dnia doszło do niespodziewanej eksplozji jednego ze starych reaktorów w elektrowni atomowej Fukushima. Po pierwszym wybuchu nastąpiły kolejne. Radioaktywna chmura zaczęła się przemieszczać i skażać coraz większe obszary. Setki tysięcy ludzi trzeba było ewakuować. Skażeniu uległa nie tylko woda, ziemia wokół elektrowni, ale także produkty żywnościowe. Promieniowanie zaczęło dramatycznie rosnąć. To obraz medialny. Brakuje w nim dwóch bardzo istotnych elementów. Bardzo silnego trzęsienia ziemi i wysokich na kilkanaście metrów fal tsunami.
Tam był kataklizm!
W Japonii doszło do kataklizmu. Długo można by wymieniać zniszczone rafinerie, zakłady chemiczne, fabryki czy instalacje przemysłowe. Całe miasta znikały z powierzchni ziemi. Naiwnością byłoby sądzić, że elektrownia atomowa przejdzie taką próbę bez szwanku. Przy trzęsieniu ziemi o sile 9 stopni w skali Richtera nic nie pozostaje bez uszczerbku. Choć reaktory automatycznie wyłączyły się, awarii uległy systemy ich chłodzenia. To bardzo istotne elementy, bo mimo wyłączenia reaktor wymaga ciągłego obniżania temperatury. Przynajmniej przez kilkanaście, o ile nie kilkadziesiąt dni. Gdy chłodzenie zaczyna szwankować, w reaktorze rośnie ciśnienie. By nie rozerwało go od środka, zarządzający elektrownią decydowali się od czasu do czasu na kontrolowane upuszczanie niewielkiej ilości pary. Pary, która ma bezpośredni kontakt z rdzeniem – z miejscem, w którym zachodzą reakcje jądrowe. Ta para jest radioaktywna. Jej upuszczenie zapewniało obniżenie ciśnienia w reaktorach, tak by te nie uległy zniszczeniu, ale równocześnie powodowało lokalny wzrost promieniowania. Lokalny i chwilowy, bo ilość pary była niewielka. W zbieranych na bieżąco we wszystkich japońskich prefekturach danych trudno znaleźć ślad podwyższonego promieniowania. Setki tysięcy ewakuowanych to ludzie, którzy mieszkali w najbliższym sąsiedztwie elektrowni. Przesiedla się ich standardowo zawsze wtedy, gdy w elektrowni dzieje się coś niepokojącego. Tym bardziej że w Japonii dochodzi cały czas do wstrząsów wtórnych. I to całkiem silnych. Póki sytuacja nie ulegnie ustabilizowaniu, nie wrócą do swoich domów.
Fukushima jak Czarnobyl?
Obraz ewakuowanych, wybuchów (choć nie miały one nic wspólnego z eksplozjami jądrowymi, tylko właśnie z kontrolowanym upuszczaniem pary) i liczników Geigera-Müllera (oceniających poziom promieniowania) robi kolosalne wrażenie. Zawsze robił. I znowu przypominają się obrazy katastrofy, jaka wydarzyła się w Czarnobylu. Jak się nie przypominają, to przypominają je media. Czy słusznie? I tak, i nie. Z fizycznego, merytorycznego punktu widzenia porównanie Fukushimy i Czarnobyla nie ma żadnego sensu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek