Z tego, co przeklęte, Bóg wyprowadza błogosławieństwo. Dlatego całujemy krzyż, wielbimy, a w sytuacji beznadziejnej się do niego przytulamy. Zło nigdy nie jest ostatnim słowem. Ostatnie słowo należy do Boga - mówi dominikanin o. Krzysztof Pałys.
Znawcy Biblii i życia duchowego analizują z nami kluczowe momenty, w których w Piśmie Świętym pojawia się motyw drogi. „Bezpiecznej drogi” to wakacyjny cykl dziesięciu rozmów, przygotowanych przez redakcję Gosc.pl.
Jarosław Dudała: Kto był Panem Drogi Krzyżowej Jezusa? Kto miał nad nią kontrolę? Zmaltretowany skazaniec? Władca ciemności? Żydowski i rzymski establishment?
O. Krzysztof Pałys OP: Na Jezusie dokonał się farsowy proces, zostało złamanych wiele ówczesnych praw. Prawo zakazywało bowiem aresztowania w nocy, nocnych sądów, na dodatek słyszymy o dwóch fałszywych świadkach, którzy zeznają przeciwko Jezusowi. Nie ma również wszystkich członków Wysokiej Rady, gdyż nie zdążono ich obudzić i sprowadzić. Co może wydawać się jednak zaskakujące, Pan Jezus się nie broni.
Ludziom wydaje się, że to oni rządzą, a to w rękach Jezusa spoczywa władza. Do Niego należą decyzje i słowa, które wypowiada: „Schowaj miecz do pochwy” – mówi do Piotra, który próbuje Go bronić, a gdy Piłat stwierdza: „Mam władzę uwolnić Ciebie”, w odpowiedzi słyszy: „Nie miałbyś żadnej władzy, gdyby ci jej nie dano z góry”.
Jezus niewiele odpowiada Piłatowi, ale wyraźnie ożywia się, gdy pada pytanie: "Jesteś królem?" Zdaje się, że zależało Mu, żeby świat usłyszał to jedno: "Tak, jestem królem".
Apostoł Jan pokazuje nam Jezusa triumfującego, który już przy aresztowaniu wypowiada imię zarezerwowane samemu Bogu: JA JESTEM. Gdy ludzie to słyszą, padają na ziemię.
Syn Boży, którego słowo stworzyło świat, ukazany jest jako Król, który ma całkowitą władzę nad życiem i nad śmiercią.
Pan Jezus w sposób wolny i świadomy zdecydował się umrzeć za człowieka i zrobił to z jednego powodu – z miłości. Scena z Barabaszem nie jest także przypadkowa. Na krzyżu, który był symbolem przekleństwa (Pwt 21, 23) dokonuje się zamiana. Złoczyńca i zbrodniarz wychodzi wolny, a Pan Jezus, niemający żadnej skazy, bierze winę na siebie.
Ludzie władzy, których znamy, zachowują się zwykle dokładnie przeciwnie - chętnie spychają odpowiedzialność na innych.
Zauważmy coś jeszcze: że Piłat wyrokuje w imieniu Cezara, władcy całego ówczesnego świata. Cały świat skazuje Jezusa na śmierć, a On ten świat wybawia. Oto jedna z najpiękniejszych i niezwykłych cech Syna Bożego - wszystko czego tylko Jezus dotknie, przemienia się w błogosławieństwo. Nawet krzyż.
Ale to kosztuje. I to drogo. Przed swoją śmiercią Jezus modli się słowami: „Boże mój, czemuś mnie opuścił…” Ależ to kontrastuje z cukierkowatymi obrazkami Jezusa z odpustowych kramów!
Te poruszające słowa pochodzą z Psalmu 22. A co dokładnie opisuje psalmista? Sytuację całkowicie beznadziejną, którą Bóg zamienia w wybawienie. Uratowanie człowieka w sytuacji bez wyjścia.
Na tym polega siła i tajemnicza moc Jezusowego krzyża. Z tego, co przeklęte, Bóg wyprowadza błogosławieństwo. Dlatego my krzyż całujemy, wielbimy, a w sytuacji beznadziejnej się do niego przytulamy. Zło nigdy nie jest ostatnim słowem. Ostatnie słowo należy do Boga, który – jak mówi Księga Mądrości – jest miłośnikiem życia.
Dodajmy: naszego życia.
Wisząc na krzyżu i cierpiąc, Pan Jezus nawet wówczas nie myśli o sobie, ale o nas. Kanonizuje przestępcę wiszącego po swojej prawej stronie, przebacza swoim oprawcom, a potem daje nam niezawodne światło na wszelkie mroki ciemności – daje nam Maryję.
Stara chrześcijańska tradycja mówi, że gdy zabito Syna Bożego, wiara całego Kościoła była zachowana w Maryi.
Kiedy na świecie zapanowały ciemności, Matka Najświętsza jako jedyna wierzyła, że to nie koniec. Ona wiedziała, że Jezus począł się z Ducha Świętego i jest Bogiem prawdziwym, więc jeśli powiedział, że trzeciego dnia zmartwychwstanie, to tak będzie. Dlatego też nazywana była latarnią morską, która nocą wskazuje drogę. Nadprzyrodzone światło w Niej nie gaśnie, a gdzie tylko się pojawia, rozpala nadzieję.
Matka Boża chroni przed diabelską beznadzieją, kierując na Jezusa, który jest naszą nadzieją.
Judasz ugrzązł, bo opuścił wzrok? Bo nie mógł oderwać oczu od ciemnej przepaści?
Zło ma to do siebie, że chce nas zahipnotyzować. Diabeł, nazywany również księciem ciemności, chce oderwać człowieka od Jezusa, wmawiając, że już wszystko jest stracone, a Maryja ma jeden cel - złączyć nas z Jezusem.
Pan Jezus z krzyża daje nam swoją Matkę - niezawodne światło na każdą ciemność. Tak jakby chciał powiedzieć: „Kiedy przyjdą próby wiary, trzymajcie się Jej, a nie poginiecie”.
Ale to nie koniec Jego darów dla nas. Z przebitego boku Jezusa wypływa woda i krew, symbol chrztu i eucharystii. Z Jego śmierci otrzymaliśmy życie. Rodzi się Kościół, a w nim lekarstwo na nasz grzech – sakramenty.
To jedna z najstraszniejszych pokus wszystkich czasów: "poradzę sobie sam, bez Boga, bez Kościoła, bez wspólnoty ludzi wierzących."
Tymczasem prędzej czy później każdy z nas - wierzący czy niewierzący - wejdzie na własną drogę krzyżową, czyli drogę cierpienia pośród - właśnie - bezradności.
W życiu każdego człowieka przychodzi dzień, w którym idzie się tam, gdzie się nie chce. I tej drodze towarzyszy cierpienie. Krzyżem jest to, co przychodzi jako bolesne wraz ze świadomością, że odsunięcie tego spowoduje zło.
Nie da się przeżyć życia bez żadnego krzyża. To niemożliwe, gdyż zło weszło na świat. Jedynym wyborem jest to, czy ten krzyż będzie krzyżem chwalebnym czy przeklętym; czy wybierzemy drogę łotra z lewej czy z prawej strony; drogę przeklinania i złorzeczenia czy drogę, którą pokazał nam Chrystus - przyjęcia krzyża i dziękczynienia.
Czy to nie dziwne, że najbardziej ranią nas ci, którzy są najbliżej, ci, których najbardziej kochamy?
Doświadczenie podpowiada, że prędzej czy później krzyżem staje się to, co kochasz najbardziej. Jeden ze zmarłych czeskich teologów powiedział: „Kościół – mój krzyż i moja miłość” – to bardzo bliskie mi zdanie.
Kto jednak porzuca to „słodkie jarzmo” jezusowego krzyża, wcale nie staje się wolny, a wchodzi w niewolę świata ciemności. „A była noc” - mówi Pismo (J 13, 30).
Przerażające.
Wzdrygamy się wobec krzyża. To naturalne, niemal tak należy. Apostołów również ogarnia lęk. Rozsądek podpowiada, że powinniśmy przeciwdziałać, aby uwolnić się od tych wszystkich rzeczy, które nazywamy „krzyżem” - czy to problemów osobistych czy też codziennych trudności. Ale trzeba sobie przypominać, że nawet jeśli zrobimy wszystko co w naszej mocy lub zaczniemy zaklinać rzeczywistość słowami, to krzyż jest i zawsze będzie w naszym życiu. Czy zna pan jakąkolwiek osobę, która by w żaden sposób nie cierpiała? Nie doświadczała skutków grzechu?
Oczywiście, że nie.
Krzyża się nigdy nie szuka, on sam przychodzi, najczęściej nieproszony. Jednak to od nas zależy, w jaki sposób go przeżyjemy.
Co może nas przeprowadzić przez drogę krzyżową?
Świadomość, że jestem kimś ukochanym przez Boga. Kiedy przestaję to widzieć, gubi się sens wszystkiego.
Krzyż bez Jezusa nie ma bowiem żadnego sensu i może człowieka zabić. Bóg nie daje cierpienia, Bóg nie zsyła krzyża, ale On nad wszystkim panuje i nawet z tego, co wydaje się bezsensem czy farsą, może wydobyć zbawczy sens. Jeśli człowiek o tym zapomni, grozi mu rozpacz. Inaczej mówiąc, od tego w jaki sposób człowiek nauczy się przyjmować krzyż, zależy pomyślność jego życia.
Zobacz: Wszystkie odcinki wakacyjnego cyklu „Bezpiecznej drogi”
Jarosław Dudała