Minister obrony Bogdan Klich zapowiedział w czwartek, że pozwie do sądu Edmunda Klicha za jego słowa o naciskach wywieranych w trakcie badania katastrofy smoleńskiej. "Nie chciałem wywołać awantury" - odpowiada E. Klich, ale ze swych słów się nie wycofuje.
"Zamierzam wystąpić na drogę sądową o ochronę mojego dobrego imienia, ponieważ uważam, że standardy w polskim życiu politycznym muszą być stabilne; nie można kogoś bezkarnie pomawiać za coś, czego nie zrobił" - powiedział PAP Bogdan Klich. "Na pułkowniku Klichu będzie spoczywał prawny obowiązek udowodnienia jego słów" - dodał.
"Jestem zszokowany wypowiedzią Edmunda Klicha. Pułkownik Klich miał w Smoleńsku pełną swobodę, w żaden sposób nie ukierunkowywałem jego działalności. Sam chełpił się w mediach, że podjął działania na rzecz przejęcia nagrań z wieży kontrolnej w Smoleńsku" - powiedział szef MON, odnosząc się do zarzutów byłego polskiego akredytowanego przy MAK.
W środę E. Klich, były akredytowany polski przedstawiciel przy MAK, powiedział w rozmowie z tvn24: "Myślę, że wojskowi także mieli jakieś tutaj zalecenia, zresztą mnie próbowano te zalecenia też dać, ale ja się odciąłem od tego. Minister Klich też mi próbował przekazać, żeby koncentrować się na sprawie zamknięcia lotniska tylko".
W czwartkowej rozmowie z PAP E. Klich powiedział, że nie chciał "wywoływać żadnej awantury - szczególnie przed rocznicą katastrofy". "Ale myślę, że gdyby doszło do procesu, to się jakoś wybronię" - dodał zarazem. Według niego cała sprawa opiera się na "słowach trochę wyrwanych z kontekstu i zmanipulowanych", lecz zarazem podtrzymał, że "jakieś naciski były". "Od dawna mówiłem, że należy oddzielać badanie wypadków wojskowych od wpływu ministra" - dodał.
Pytany przez PAP, czy nie lepiej byłoby całą sprawę wyjaśnić w bezpośredniej rozmowie Bogdan Klich - Edmund Klich, b. akredytowany zapewnił, że "zawsze był gotów na spotkanie z każdym ministrem". "Ale mnie nie bardzo wypada o nie występować" - dodał.
Emerytowany pułkownik Edmund Klich był akredytowanym polskim przedstawicielem przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym Federacji Rosyjskiej (MAK). W opublikowanym w styczniu raporcie MAK za główne przyczyny katastrofy uznał braki w szkoleniu załogi polskiego Tu-154, niewłaściwe przygotowanie lotu i podatność kapitana samolotu na naciski. Strona polska zgłosiła do rosyjskiego raportu szereg zastrzeżeń, dotyczyły one m.in. nieuwzględnienia stanu technicznego lotniska w Smoleńsku.