Krzysiek i Achim w lutym na Malcie przebiegli pełny maraton. To był symboliczny początek ich nowego życiowego biegu. Wcześniej Krzysiek był hazardzistą, a Achim pił i siedział w więzieniu.
Pełny maraton z Mdiny do Sliemy na Malcie liczy 42 km i 195 m. Achim, czyli Joachim Karwat, przebiegł go w 4 godz. i 13 min, a Krzysiek Siwiec w 4 godz. i 20 min. Achim w swoim życiowym maratonie biegł już 30 lat, Krzysiek 21. Ale zostali daleko w tyle. Teraz postanowili, że wystartują jeszcze raz. Achim przed dwoma laty i dwoma miesiącami, a Krzysiek przed pół rokiem zamieszkali w 25-osobowej Wspólnocie „Betlejem” dla bezdomnych w Jaworznie. Postanowili wziąć się w garść. Żeby nie stracić ani jednego kilometra. – Dla mnie teraz w życiu najważniejsze, żeby zmienić swoje życie – mówi Achim. Przed odlotem na Maltę rodzice Krzyśka Siwca ostrzegali syna, że zamiast biegać, powinien zarabiać na spłacenie długów.
Ale on się zaparł – ma zamiar wyjechać do pracy przy budowie winnicy we Francji, ale ten maraton miał być sprawdzianem, że dorósł, żeby zrobić coś dla innych. Bo ideą biegu, w którym wzięli udział jeszcze niedawno bezdomni Krzysiek i Achim, była pomoc Filipkowi Glinieckiemu. Dwulatkowi, którego rodzice zbierali pieniądze na skomplikowaną operację kilku wad serca. Biegacze z „Betlejem” swoje kilometry sprzedawali przez internet. Achim ze swojej renty, Krzysiek z sezonowej pracy w budowlance i przy wsparciu wujka, który mu zaufał, sfinansowali swoją podróż. Dla oszczędności zabrali z Polski prowiant. Razem z szefem „Betlejem” ks. Mirkiem Toszą i przebywającym tam na praktyce diakonem Tomkiem Płotkiem trenowali przez 4 zimowe miesiące. – Jestem z was dumny, że tak dobrze biegliście – po skończonym biegu pochwalił podopiecznych ks. Tosza. – To ja jestem dumny, że ksiądz zdecydował się nas zabrać – odpowiedział Krzysiek.
Pierwszy z „Betlejem”
Achima przyprowadziła do „Betlejem” babcia Wirginia. Nie biologiczna, ale taka od serca, jak mówi – „prawdziwa”. Kupił jej na Malcie w prezencie kulę z tamtejszego szkła. – My się spotkali w kościele, przyszedłem tam rozrabiać, kolegę goniłem, niekiedy znicze ściepłem, a ona mówi: „zatrzym się”. No i się zatrzymałem, i załatwiła mi odwyk, a potem Wspólnotę „Betlejem” – opowiada. Kiedy tam przyszedł, nie mógł utrzymać w ręku łyżki. Po częstych pobiciach miał poważne problemy neurologiczne. Wygłodzony, codziennie jakby na zapas zjadał całą wazę zupy. Rodzice zmarli na raka, jedno po drugim, kiedy miał 15 lat. – Ciężko mi było się pozbierać – przyznaje. – Mam 7 braci i 3 siostry. Jedna siedzi w więzieniu. 5 lat już odsiedziała, zostało jeszcze 5. Zabiła mojego kolegę, bo nie miała na wódkę. Jej chłopak go kopał, a ona dźgnęła nożem w głowę. Brat Adrian, starszy o 4 lata, siedzi 13 lat za próbę morderstwa. Zostało mu ostatnie pół roku. Będzie mnie szukał – przewiduje. – Ale się go najpierw spytam, czy będzie dalej rozrabiał, czy zmieni życie. Bo jak nie, to po co mi taki brat? Może i z nim bym zamieszkał, bo mi dużo pomógł, walczył w mojej obronie, ile miał sił, i nie wysyłał mnie na ulicę, żebym kradł. Z rodzeństwa nie chcę widzieć nikogo oprócz Adriana i Kariny. Reszta jest odrzucona, bo sprowadzali mnie na manowce. A zło się bierze z kontaktu ze złymi. Bardzo dużo takich spotkałem do tej pory. A teraz mam nową rodzinę – podkreśla.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych