Krzysztof Penderecki mówił, że dzięki muzyce pozostał wierzącym, a 70 proc. jego twórczości to muzyka sakralna

„Były odejścia. Ale nigdy całkiem. Myślę, że przez moją muzykę pozostałem wierzącym. Coś, co ważne, sprawdziło się w moim życiu” – zwierzał się Krzysztof Penderecki, jeden z najwybitniejszych polskich kompozytorów wszech czasów.

Wychowywał się w rodzinie o ormiańskich korzeniach. Początkowo niewiele wskazywało na to, że ten urodzony w 1933 r. chłopiec, który nie znosił lekcji pianina, zostanie wybitnym muzykiem. „Spokojne życie w maleńkiej, zagubionej wśród łagodnych wzgórz Rzeszowszczyzny Dębicy, nad którą jakby unosił się jeszcze duch Franciszka Józefa, nie sprzyjało wygórowanym ambicjom ani snuciu planów wielkiej kariery. W okresie międzywojennym życie kulturalne było tu pojęciem zgoła umownym, niemalże abstrakcyjnym. Sporadyczne występy miejscowych zespołów amatorskich, szkolnych kółek teatralnych, kilka razy w roku podnosiły temperaturę miasteczka, elektryzowały mieszkańców i na długo dostarczały tematów do konwersacji i plotek miejscowym notablom. Czas w Dębicy płynął o wiele wolniej niż gdzie indziej” – pisał Krzysztof Lisicki, autor „Szkiców o Krzysztofie Pendereckim”.

W poszukiwaniu nowych barw

Ojciec kompozytora, mecenas Tadeusz Penderecki, grał wprawdzie na skrzypcach, ale tylko w czasach, gdy Krzysztof był małym dzieckiem. Wybuch wojny przerwał tradycję rodzinnego muzykowania. A jednak kupione przez ojca dziecięce skrzypce, tzw. połówki, zainteresowały chłopca na tyle, że z uporem zaczął zgłębiać ich tajniki – najpierw jako samouk, a potem pod okiem Stanisława Darłaka, kierownika orkiestry dętej w Dębicy, jednej z ważniejszych postaci życia kulturalnego w mieście. Pod wpływem fascynacji twórczością Bacha Krzysztof podejmuje pierwsze próby kompozytorskie, jednak zajmuje go nie tylko muzyka. Fascynacja literaturą każe mu zastanawiać się poważnie nad studiami z filologii klasycznej, a talent do malarstwa, odziedziczony po dziadku, sprawia, że chętnie sięga także po farby. Ostatecznie jednak podejmuje studia z kompozycji w klasie Artura Malawskiego w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej (obecnie Akademia Muzyczna) w Krakowie. Tej samej uczelni, której rektorem zostanie po latach.

Studia Penderecki kończy w 1958 r. i zaraz po uzyskaniu dyplomu rozpoczyna pracę nauczyciela akademickiego. Już w roku następnym zdobywa rozgłos po premierowym wykonaniu skomponowanych do antycznych tekstów „Strof na sopran, głos recytujący i 10 instrumentów” podczas trzeciej edycji festiwalu Warszawska Jesień. Tak pisał wówczas o kompozytorze Bohdan Pociej na łamach „Ruchu Muzycznego”: „Penderecki jest przede wszystkim lirykiem. Poszukuje nowych barw brzmieniowych, nowych możliwości dźwięku, rozwija bogatą skalę niuansów kolorystycznych, wprowadza wyrafinowane sposoby wydobycia dźwięku – artykulacji”. W kolejnych utworach, takich jak „Tren – Ofiarom Hiroszimy” czy „I kwartet smyczkowy”, kompozytor będzie jeszcze silniej szukał nowych możliwości artykulacyjnych, dając tym samym początek awangardowemu nurtowi zwanemu sonoryzmem. W nurcie tym z tradycyjnych instrumentów dźwięki wydobywa się nietradycyjnymi metodami, takimi jak np. skrobanie, skrzypienie czy bębnienie po pudle rezonansowym. Podobna technika wykorzystywana jest także w jednym z najsłynniejszych dzieł Pendereckiego – „Pasji według św. Łukasza” (1963–19966), choć znajdziemy tu już elementy tradycyjnego myślenia o melodii i harmonii.

Zdrada awangardy?

Silniejszy zwrot ku tradycji, widoczny u kompozytora od początku lat 70., sprawił, że krytycy zaczęli mu zarzucać „zdradę awangardy”. On sam jednak już w 1966 r. pytał w rozmowie z Ryszardem Wasitą: „...czy praktycznie jest możliwe odcięcie się od całej historii muzyki i stworzenie systemu praw całkowicie nowych bez korzystania ze zdobyczy wcześniejszych okresów? Czy istnieje pokolenie posiadające aż tak wielki potencjał twórczy? Być może każde pokolenie kompozytorskie, począwszy od romantyzmu, marzy o tym. Potem okazuje się zawsze, że rewolucja była tylko połowiczna, zbyt silnie bowiem jesteśmy obciążeni olbrzymim balastem nawyków, które dają o sobie znać nawet przy najśmielszych poszukiwaniach. Współcześni słuchacze często ulegają złudzeniu, że są świadkami przemian jakichś totalnych, absolutnych. Dzielą oni sztucznie muzykę na tę, która była dotąd, tj. tradycyjną, i muzykę nową, rzekomo w niczym do tamtej niepodobną...”.

Ale choć krytycy narzekali, zwrócenie się ku tradycji bardzo poszerzyło grono słuchaczy Pendereckiego. Kompozytor stał się znany na całym świecie. Zaowocowało to po latach aż ośmioma nominacjami do Nagrody Grammy, w czterech przypadkach uwieńczonymi najwyższym laurem. Muzyka kompozytora była także wykorzystywana w głośnych filmach, takich jak „Egzorcysta” Williama Friedkina, „Lśnienie” Stanleya Kubricka, „Dzikość serca” Davida Lyncha, „Katyń” Andrzeja Wajdy czy „Wyspa tajemnic” Martina Scorsese.

W swojej twórczości Penderecki często podejmował tematy związane z historią i religią. Słychać je chociażby w uzupełnianym przez lata o kolejne części „Polskim Requiem” (1980–2005; ostatnia część napisana została po śmierci Jana Pawła II), w symfonii-oratorium „Siedem bram Jerozolimy” (1996), napisanej z okazji jubileuszu 3000 lat Świętego Miasta, czy „Credo” (1998), w którym kompozytor sięgnął po cytaty z wielkopostnej pieśni „Ludu, mój ludu” oraz błagalnego śpiewu „Któryś za nas cierpiał rany”. Sam mówił, że 70 proc. jego twórczości to muzyka sakralna. „Nie zerwałem z Panem Bogiem właśnie dzięki muzyce. Napisałem jej tyle, że mogę powiedzieć, że przez to też wierzę. (...) Były odejścia. Ale nigdy całkiem. Myślę, że przez moją muzykę pozostałem wierzącym. Coś, co ważne, sprawdziło się w moim życiu. I ta moja muzyka sakralna przyciąga ludzi także niewierzących” – zwierzał się Kindze A. Wojciechowskiej.

Wśród anielskich drzew

Od 1976 r. mieszkał w odrestaurowanym dworze w Lusławicach, niewielkiej miejscowości w powiecie tarnowskim. „Długo szukałem tego miejsca na ziemi. Miejsca, które mogłoby stać się azylem dla mnie i moich bliskich, które pozwoliłoby przy tym zrealizować myśl towarzyszącą mi od dzieciństwa – zbudować własny ogród, tak jak buduje się partyturę, nuta po nucie. Ogród pełen różnobarwnych i różnokształtnych drzew i krzewów, pośród których można się czuć bezpiecznie i szczęśliwie. Zacząłem więc sadzić: drzewo po drzewie. (...) Dwie pasje zbiegły się tutaj – pasja architekta, kompozytora ogrodowej przestrzeni, z pasją dendrologicznego kolekcjonera. I tak, rok za rokiem, rosła liczba drzew zasadzonych przeze mnie nie przypadkowo, ale z rozmysłem, z wyobrażeniem, jak będą wyglądać za ćwierć czy pół wieku, współtworząc krajobraz tego miejsca. Dziś jest ich tu więcej niż półtora tysiąca. Nazywam je po imieniu, oczywiście po imieniu botanicznym. Stały się mi bliskie” – zwierzał się na kartach albumu „Lusławickie ogrody”, w którym fotograf Marek Bebłot uwiecznił na zdjęciach stworzone przez kompozytora arboretum. Penderecki przyznawał też wprost, że lusławickim ogrodom i ich drzewom zawdzięcza wiele stron swoich kompozycji. „Niejeden utwór, począwszy od lat siedemdziesiątych, został tu napisany od pierwszej do ostatniej nuty” – napisał we wstępie do wspomnianego albumu. W 2013 r. stworzył też w Lusławicach Europejskie Centrum Muzyki z salą koncertową na 650 miejsc. Odbywa się tam ponad sto wydarzeń rocznie.

Zmarł 29 marca 2020 r. w Krakowie, ale ze względu na pandemię uroczystości pogrzebowe odbyły się dopiero dwa lata po śmierci kompozytora, którego prochy spoczęły ostatecznie w krakowskim Panteonie Narodowym. Podczas uroczystości odczytano list Elżbiety Pendereckiej, wdowy po kompozytorze. Pisała w nim m.in.: „Kochany Krzysztofie, tuż przed śmiercią zwierzyłeś mi się, że chcesz napisać dziewiątą symfonię, mówiłeś, że masz tę symfonię w głowie, ale nie możesz już komponować, stawiać na papierze nut, siły nie pozwalają. Pewnie komponujesz tę swoją dziewiątą tam, na górze, w niebiańskim ogrodzie, w przestrzeni anielskich drzew. Do zobaczenia, Krzysiu”.•

Wierzę dzięki muzyce

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Szymon Babuchowski