Rzadko myślimy o nim jako o poecie religijnym, tymczasem wątek duchowych poszukiwań jest kluczowy dla zrozumienia jego twórczości. Zbigniew Herbert często wątpił, ale szukał Boga przez całe życie.
Na siedem lat przed śmiercią w jednym ze swoich notesów Zbigniew Herbert zapisuje następujące słowa: „moje bezgraniczne przywiązanie do osoby (historycznej) Jezusa Chrystusa = przywiązanie do cierpiącej ludzkości”. Andrzej Franaszek, który w swojej monumentalnej biografii poety podał ów fakt do wiadomości, dodaje, że obok wspomnianej notatki widnieje tajemniczy zapis: „21 lutego 1991, godzina 6.00–6.45” – „EST. EST. EST”.
Co się wtedy wydarzyło? Czy dokonał się jakiś przełom w duchowym życiu Herberta? Trudno to jednoznacznie rozstrzygnąć, choć późna twórczość poety, z cyklem „Brewiarz” na czele, zdaje się na to wskazywać. Warto jednak umieścić te notatki w szerszym kontekście. Wątek poszukiwań religijnych jest bowiem jednym z najbardziej fascynujących, a przy tym najsłabiej zbadanych obszarów życia i twórczości Zbigniewa Herberta. W opracowaniach często bywa on pomijamy albo przedstawiany wyłącznie w kategoriach buntu, niezgody na „nieludzką doskonałość” Boskiego świata. Tymczasem, choć poeta raczej unika jednoznacznych deklaracji w tej sprawie, trudno nie zauważyć w jego dziele licznych inspiracji tekstami biblijnymi, fascynacji postacią Chrystusa czy wreszcie wierszy będących modlitwami.
A może dojdę Ciebie szeptem
Ciekawe, że najwięcej takich wierszy pojawia się u początku i na końcu twórczości poety. Warto też zwrócić uwagę, że pierwsze utwory poetyckie Zbigniew Herbert publikuje w periodykach kojarzonych z katolicyzmem: piśmie „Dziś i Jutro” i – przede wszystkim – w „Tygodniku Powszechnym”. To właśnie w piśmie Jerzego Turowicza ukazuje się w 1951 r. poruszająca wierszowana modlitwa „Usta proszą”:
A może dojdę Ciebie szeptem bolesnym ruchem małych warg
może wypiję Ciebie z ciszą nocnych ogrojców i czuwania
może przywołam jasny promień aby otworzył twarde czoło –
którego nie znam i nie umiem którego przeto trudno kochać –
a może dojdę Ciebie szeptem
którego dotknąć nie potrafię który wypełniasz mnie do dna
Bóg z tego wiersza jest kimś najbliższym, a jednocześnie – paradoksalnie – niedotykalnym. To nasze ludzkie ograniczenia: „małe wargi” i „twarde czoło” – stanowią przeszkodę w Jego poznawaniu. Mimo to w wierszu wyczuwa się atmosferę gorących duchowych poszukiwań, które miały wówczas miejsce także w życiu poety. Na początku lat pięćdziesiątych Zbigniew Herbert często gościł w Tyńcu i Laskach – ważnych ośrodkach ówczesnego nurtu „katolicyzmu intelektualnego”. „(…) przystąpiłem do Komunii Świętej. Jestem uciszony, szczęśliwy, ale smutny. Po raz pierwszy po przyjęciu Komunii płakałem – oparty czołem na promykach łaski, na najniższym stopniu do Boga” – zwierzał się poeta w liście z Tyńca do Jerzego Zawieyskiego.
Poczucie istnienia Boga
Już wkrótce jednak nadszedł w życiu Herberta okres większego sceptycyzmu wobec religii, który trwał dosyć długo. Jakie były tego przyczyny? Czy miało to związek z przeżywanym w latach 50. romansem młodego poety z Haliną Misiołkową, który doprowadził ostatecznie do rozbicia jej małżeństwa? Tego do końca nie wiemy. Ale Franaszek przywołuje w tym kontekście ciekawą tezę innego badacza, Jacka Kopcińskiego, który twierdzi, że „młody pisarz, nie mogąc pogodzić się z koniecznością wyrzeczenia się ziemskiej miłości, wcielenia się w rolę poświęcającego Izaaka Abrahama, »skonstruuje wizerunek okrutnego Boga, którego wkrótce uśmierci«”. To po części mogłoby wyjaśniać genezę takich wierszy jak „U wrót Doliny”, z przerażającą wizją sądu ostatecznego przypominającego obozowe selekcje więźniów do komory gazowej. Warto jednak postawić pytanie, czy to faktycznie jest tekst o sądzie, czy może bardziej o ludzkich wyobrażeniach i lękach… Ciekawe uwagi zapisuje na marginesie tego wiersza ks. Jerzy Szymik: „Nasze okrucieństwo, ciasnotę serca i fobie rzutujemy na obraz Boga i nabierają one w Nim, fałszywym Bogu, tworzonym na nasz obraz i podobieństwo, monstrualnych rozmiarów”.
Jeszcze w 1984 r. w rozmowie z Bogdaną i Johnem Carpenterami poeta mówił, że ma „bardzo silne uczucia religijne. Odczucie, poczucie istnienia Boga”, natomiast nie wierzy w zmartwychwstanie. Wydaje się jednak, że z czasem to się zmieniało. W wywiadzie z Renatą Gorczyńską, również z lat 80., Herbert deklarował np. wiarę w świętych obcowanie: „Oni są obecni. Nie wydaje mi się, że to ja ich stwarzam pamięcią, tylko że oni są istotnie obecni (…), oni pośredniczą pomiędzy mną a Niepojętym, o którym nie jestem w stanie niczego powiedzieć”. Przy tym wszystkim zawsze bliska była mu postać Chrystusa: „moje pojęcie Boga jest niejasne, natomiast pojęcie Chrystusa i Pasji – to wszystko są dla mnie rzeczy konkretne, wzruszające, bulwersujące, budzące gniew i miłość” – wyznawał w tej samej rozmowie.
Przebite dłonie syna
Niewątpliwie wyrazem fascynacji postacią Chrystusa jest wiersz „Rozmyślania Pana Cogito o odkupieniu”:
Nie powinien przysyłać syna
zbyt wielu widziało przebite dłonie syna jego zwykłą skórę (…)
zbyt wiele nozdrzy chłonęło z lubością zapach jego strachu
nie wolno schodzić nisko bratać się krwią
nie powinien przysyłać syna lepiej było królować w barokowym pałacu z marmurowych chmur na tronie przerażenia z berłem śmierci
Wiele narosło nieporozumień wokół tego tekstu. A wszystko przez to, że część badaczy w ogóle nie zauważa w nim ironii. Julian Kornhauser twierdził nawet, że mamy tu do czynienia z „podaniem w wątpliwość wiary w Syna Bożego”, gdyż „jego człowieczeństwo, ludzkie cierpienie, »zwykła skóra« i strach oddalają ludzi od prawdziwej boskości”. A przecież konflikt między pozorną tezą: „nie powinien przysyłać syna” a czterema ostatnimi wersami jest tu oczywisty. Utwór został skonstruowany tak, by początkowy tok rozumowania, podważający sens odkupienia, sprowadzić na końcu do absurdu. Tekst ten należałoby raczej potraktować jako wyraz zadziwienia tajemnicą odkupienia i tym, co nazywa się często – za świętym Pawłem – „zgorszeniem krzyża”. Właśnie ten Bóg, który uniżył się do tego stopnia, że pozwolił się za nas przebić, okazuje się bowiem ostatecznie kimś najbliższym.
Naprawdę Go szukałem
proszę księdza – ja naprawdę Go szukałem i błądziłem w noc burzliwą pośród skał piłem piasek jadłem kamień i samotność tylko Krzyż płonący w górze trwał
i czytałem Ojców Wschodu i Zachodu opis raju przesłodzony – zapis trwogi – i sądziłem że z kart książek Znak powstanie ale milczał – niepojęty Logos
– to fragment wiersza „Homilia” z tomu „Rovigo” (1992). Cały utwór w nieco ironiczny sposób opowiada o kaznodziei, dla którego wiara jest czymś prostym, oczywistym, niewymagającym głębszej refleksji. Takiej postawie podmiot liryczny przeciwstawia swoje wątpliwości. Z pewnością jest w tym jakiś rys autobiograficzny. Poezja Zbigniewa Herberta w wielu miejscach opisuje bowiem dramat człowieka, który próbuje uwierzyć, ale porusza się w ciemności, targany zwątpieniem. Duchowe poszukiwania artysty przywodzą na myśl postać św. Tomasza Apostoła, której to zresztą Herbert poświęcił osobny wiersz w ostatnim tomie, pt. „Epilog burzy”. Sam poeta wątpił, pytał i szukał przez całe życie, choć na różnych etapach te poszukiwania miały różną temperaturę. Pod koniec życia pracował nad cyklem wierszy noszących wspólny tytuł „Brewiarz”, a mających charakter osobistych, niezwykle poruszających modlitw. Kilka z nich zamieścił we wspomnianym „Epilogu burzy”. „dlaczego/ życie moje/ nie było jak kręgi na wodzie/ obudzonym w nieskończonych głębiach/ początkiem który rośnie/ układa się w słoje stopnie fałdy/ by skonać spokojnie/ u twoich nieodgadnionych kolan” – pytał w najbardziej chyba przejmującym wierszu z tej grupy.
A jednak wydaje się, że jego życie zatoczyło koło i wieloletnie poszukiwania okazały się owocne. Świadczyć może o tym także relacja ks. Wiesława Niewęgłowskiego, spisana przez Joannę Siedlecką w książce „Pan od poezji”. Wiemy z niej, że dzień przed śmiercią autor „Pana Cogito” poprosił o spowiedź, po której „wyciszył się, wypogodził, rozjaśnił”. Również w jego poezji całe życie zamyka się w pięknym obrazie tkaniny, który wieńczy „Epilog burzy”. Choć imię Boga w finałowym wierszu nie pada, trudno oprzeć się wrażeniu, że to w Jego ręce poeta powierza swoje życie, ufając, że z plątaniny nici powstanie obraz, który zostanie odczytany po drugiej stronie. Ten obraz to „całun” – tak brzmi ostatnie słowo ostatniego tomiku Herberta. Czytelnik może się tylko domyślać, czyje oblicze na nim się odbije. •
Partner publikacji
Szymon Babuchowski