Ukraina musi wygrać dwie wojny. Najpierw z rosyjskim najeźdźcą, a następnie z wrogiem wewnętrznym: oligarchicznym systemem przeżartym korupcją. Bez tego nie będzie możliwa finansowa pomoc i odbudowa kraju po (ciągle niepewnej) wygranej z Rosją.
Z jednej strony trudno walczącemu o przeżycie wypominać, że nie posprzątał mieszkania, nie wyniósł śmieci czy nawet to, że nie wyjaśnił spraw z niejasnymi fakturami. Jest oczywiste, że w tym momencie najważniejszym celem wszelkich sił na Ukrainie – władz wszystkich szczebli, wojska, społeczeństwa i przemysłu – jest po prostu obrona przed agresorem. Z drugiej jednak strony, chcąc wierzyć w wygraną Ukrainy, trzeba też myśleć perspektywicznie, o czasie po wojnie, gdy będzie trzeba odbudować dosłownie wszystko: budynki, infrastrukturę, gospodarkę, ale też państwo. Bo choć wydaje się, że to państwo zdaje egzamin w chwili najwyższej próby – przede wszystkim dzięki heroicznej postawie prezydenta i jego najbliższego otoczenia – to zarazem ciągną się za nim nierozwiązane problemy z korupcją i oligarchicznym systemem zależności władzy i biznesu. A że jest to rak, który może skutecznie uniemożliwić Ukrainie stanięcie na nogi po wojnie, okazało się nawet teraz, w czasie działań wojennych, gdy pomoc finansowa z zagranicy padła łupem właśnie tego chorego systemu. Rozkradanie środków pomocowych w czasie wojny to akt samobójczy. Tymczasem wojna powinna być dla Ukrainy ostatnim momentem na ostateczne zerwanie z oligarchią i korupcją. Bez tej determinacji nikt nie będzie chciał pomóc temu państwu podnieść się po wojennym kataklizmie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina