O mundialu, działaczach katolickich i traceniu czasu z dominikaninem Pawłem Gużyńskim rozmawia Marcin Jakimowicz
Paweł Gużyński ur. 1968 r., dominikanin, były piłkarz Elany Toruń, wieloletni duszpasterz akademicki w Poznaniu i Rzeszowie, liturgista, znany z telewizyjnego programu „Rozmównica” (Religia TV). Mieszka w Łodzi.
Marcin Jakimowicz: Miewa Ojciec czasem takie sny: Ostatnia minuta finałowego meczu mundialu. Paweł Gużyński podbiega do piłki i…
O. Paweł Gużyński: – Nie, takich snów nie miewam. Może dlatego, że zbyt rzadko śnię? Ale po tym, jak 4 lata temu świętowałem we Włoszech zdobycie mistrzostwa, miewałem różne błękitne reminiscencje…
Pytam, bo dominikanie z chlubą opowiadają: mamy faceta, który był prawdziwym piłkarzem.
– To prawda. Gra w Elanie Toruń zajęła 12 lat mojego życia. Był to czas szkoły charakteru. W głębokiej komunie nie istniał taki wachlarz możliwości dla młodych jak dziś. Piłka była niezłą odskocznią. Dawała poczucie przynależności, celu. Etos sportu wyglądał zupełnie inaczej. Mnie ukształtowały takie postawy jak Włodzimierza Lubańskiego, który przeskakuje nad bramkarzem Danii, nie strzelając bramki, i dostaje za to nagrodę Fair Play. Takim piłkarzem chciało się zostać. Wszystkie te wybryki, jak Henry z bramką strzeloną ręką czy Ribéry spotykający się z nieletnią prostytutką to jednak jest inny świat. Bardzo mi brakuje tamtego świata twardej walki prawdziwych mężczyzn, którzy rywalizują, szanując zasady.
Siedział Ojciec wśród telewizyjnych ekspertów, komentujących mecz Włochy–Słowacja. Nie dostawał ojciec SMS-ów w stylu: To teraz kler zabrał się za komentowanie futbolu?
– Nie, choć tego się obawiałem…
Nie było pokusy, by do studia pójść bez habitu?
– Nie. To w ogóle nie wchodziło w rachubę. Komórka, rzecz jasna, pękała w szwach od SMS-ów, ale wszystkie – o dziwo – były bardzo sympatyczne. W SMS-ach od znajomych i mejlach od tych, którzy mnie nie znali, przewijała się jedna myśl: ojciec wydał się tak ludzki, bliski. My, księża, mamy zły PR, jesteśmy postrzegani jako faceci oderwani od rzeczywistości. Wystarczy, że w telewizorze wystąpi ksiądz i powie po ludzku kilka rzeczy kompatybilnych z emocjami ludzi, a wszystko się zmienia. Ludzie mają pragnienie bliskości. A księża grzeszą zamykaniem się w jakiejś subkulturze księżowskiej, która zbyt oddziela ich od ludzi. Nie chodzi o to, by ksiądz się spospolitował, ale o to, by dawał sygnały, że jest człowiekiem z krwi i kości i podobnie jak inni przeżywa mnóstwo rzeczy…
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
rozmowa z Pawłem Gużyńskim