O wykręconej nodze, ateistach niewierzących, że wierzą, i ogromnej miłości do Biblii z prof. Anną Świderkówną rozmawia Marcin Jakimowicz
Prof. Anna Świderkówna ur. w 1925 r. w Warszawie. Filolog klasyczny, papirolog, biblistka, tłumaczka, popularyzatorka wiedzy o antyku. Autorka bestsellera „Rozmowy o Biblii”. Właśnie została uhonorowana prestiżową nagrodą polskiego PEN Clubu im. Jana Parandowskiego
Marcin Jakimowicz: Czy czuje się Pani Profesor prorokiem?
Anna Świderkówna: – Ja, prorokiem? Oj, nie mam takich aspiracji…
Często pisze Pani, że prorok to człowiek słowa, a nie wizji. Pracuje Pani w słowie od lat… Prorokini Anna, jak to brzmi!
– Tak (śmiech). Jeżeli uznamy, że prorok to człowiek wypowiadający słowa, które Bóg wkłada mu w usta, to mam nadzieję, że w moim przypadku czasem tak jest. Mój ojciec duchowny, ojciec Augustyn Jankowski z Tyńca, napisał do mnie tuż przed śmiercią: uważaj, abyś nie zrobiła się zbyt pewna siebie. Odpisałam, że często zdarza mi się taka sytuacja: kończę wykład, z którego nie jestem zadowolona, i wtedy przychodzi ktoś i dziękuje mi właśnie za to, co mi się nie podobało. To dla mnie znak, że ja nie do końca psuję robotę Panu Bogu. Słyszałam, że w przedwojennej Warszawie mieszkał znany kaznodzieja. Na jego homilie zjeżdżali ludzie z całej stolicy. Kiedyś opowiadał, jak Pan Bóg wyleczył go z pewności siebie. Po misternie przygotowanym kazaniu podeszła do niego zapłakana starsza pani, wylewnie mu dziękując. Przyjemnie go to połechtało. – A co panią dotknęło w moim słowie? – spytał. Gdy ksiądz powiedział: „skończyłem jedną część kazania i przechodzę do drugiej”, pomyślałam, że ja też muszę skończyć jedną część życia i przejść do drugiej – powiedziała, pochlipując. Czy to nie śliczne?
Kiedy wysiadłem dziś na Dworcu Centralnym, w peronowej księgarni obok raportu WSI, komiksów i książek Stasiuka zobaczyłem Pani „Rozmowy o Biblii”. Zaraziła Pani Biblią mnóstwo ludzi, i to na świeckim uniwersytecie. Ma Pani szansę dotrzeć do tych, którzy kościoły omijają szerokim łukiem…
– Pamiętam pewną zakonnicę, która przeczytała tę książkę i zachwyciła się, że nie ma ona imprimatur (śmiech). Chodziło jej o to, że ta ksiązka nie odstrasza ludzi niewierzących. Czytałam kiedyś, jak Tomasz Merton, jeszcze przed nawróceniem, kupił jakąś książkę i zaczął ją z pasją czytać podczas podróży pociągiem. Nagle spostrzegł, że ma ona imprimatur i poczuł się bardzo oszukany...
Czy zdarzało się, że niewierzący po lekturze Pani książek zaczęli sięgać do Biblii?
– Tak. Opowiem o jednym szczególnym dla mnie zdarzeniu. Obchodziłam właśnie 50-lecie pracy naukowej. Jeden ze znanych warszawskich profesorów podszedł do mikrofonu i przy pełnej sali powiedział: Jestem wychowankiem partyjnej szkoły, stroniącej od religii. Po sali rozległ się szmer. A on ciągnął dalej: Nikt mnie nigdy o tych rzeczach nie uczył. Dowiaduję się o nich dopiero teraz, z książek pani profesor. To zrobiło na ludziach ogromne wrażenie.
Kto był Pani nauczycielem Biblii?
– Duch Święty. To nie metafora. Przez trzydzieści lat co sobota przeżywałam nietypowe spotkania biblijne. Spotykałam się z księdzem Janem Twardowskim i czytaliśmy razem Biblię. Kiedyś był nawet moim spowiednikiem, ale potem na jakiś czas zrezygnowałam z niego…
Dlaczego?
– Obawiałam się, że jest dla mnie zbyt łagodny. Wróciłam, bo zrozumiałam, że jego argumenty najlepiej do mnie przemawiają. On „zaginał mnie” moimi własnymi słowami. Mówił: „A przecież sama pisałaś, że...” I już nie mogłam od tego uciec (śmiech).
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
rozmowa z prof. Anną Świderkówną