O przyzwoitości z prof. Władysławem Bartoszewskim rozmawiają ks. Tomasz Jaklewicz i Przemysław Kucharczak
Ks. Tomasz Jaklewicz, Przemy-sław Kucharczak: Powiedział Pan kiedyś, że jeśli ktoś urodził się człowiekiem, to łatwiej mu dalej być człowiekiem, niż zostać świnią...
Władysław Bartoszewski: – Tak! Ta zmiana jakości jest dość trudna!
...Ale to przecież Panu ludzie wyrządzili tyle świństw. A Pan jeszcze ma dobre zdanie o ludzkiej naturze.
Dlaczego?
– Miałem wielkie szczęście, że tak zostałem wychowany. Zostałem też obdarzony pogodnym usposobieniem. Jeden z moich obozowych kolegów, człowiek starszy ode mnie, napisał, że ja byłem w Oświęcimiu pogodny, wesoły i podtrzymywałem innych na duchu. Widać dawałem kolegom coś, o czym nawet nie wiedziałem. To nie było tak, że ja sobie w obozie zaplanowałem takie zachowanie. Nie byłem żadnym pedagogiem, miałem zaledwie 18, 19 lat! Po prostu zawsze byłem ludziom życzliwy. Na Niemców w obozie patrzyłem jak na fenomen jakiegoś zwyrodnienia. To byli jacyś wariaci, dewianci, sadyści, furiaci! Nie, to nie jest normalne. Uznałem, że esesmani to ludzie chorzy, a nie, że ludzie w ogóle są źli.
Nie pomyślał Pan, że Niemcy tacy już są?
– W Oświęcimiu po raz pierwszy zetknąłem się z Niemcami. Przedtem znałem z gimnazjum tylko niemiecką literaturę. Ale wiele rozmawiałem o tym z młodymi katolikami, z którymi działałem w konspiracji. Zastanawialiśmy się, jak Polacy i Niemcy będą się traktować po wojnie. Mówiliśmy: „Naród niemiecki uległ fascynacji totalitaryzmem i zbrodnią. Ale wśród tych 60 mln Niemców musi się znaleźć choć kilka milionów, choć kilka tysięcy ludzi myślących inaczej!”. I mieliśmy rację. Słyszeliście o Grupie Białej Róży? To byli niemieccy studenci, którzy z pobudek chrześcijańskich, patriotycznych i europejskich wydawali w czasie wojny ulotki przeciwko Hitlerowi. Ci niemieccy patrioci byli moimi rówieśnikami. Zostali straceni. Hansa Scholla, głównego bohatera tej Grupy, ścięto toporem w lutym 1943 roku. On był w Warszawie w mundurze Wehrmachtu. Być może minęliśmy się na ulicy. Myśleliśmy bardzo podobnie. Ale wtedy było niemożliwe, żebyśmy ze sobą porozmawiali. Jemu mundur Wehrmachtu zabraniał rozmawiać z Polakiem, on mógł Polakowi jedynie wydawać rozkazy. A mnie honor nie pozwalał rozmawiać z żołnierzem niemieckim. Gdyby Schollmnie zatrzymał i zapytał chociażby, jak dojść na jakąś ulicę, to ja bym mu odpowiedział: „Nie rozumiem”. Mimo że rozumiałbym... To był nasz kodeks moralny: z przedstawicielem agresora nie mamy o czym rozmawiać. Pisaliśmy jednak w naszych podziemnych pismach, na przykład w „Prawdzie Młodych”, że nie możemy ulec pragnieniu zemsty, bo ona nas samych będzie pożerać, nam zaszkodzi, a nie Niemcom.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. T. Jaklewicz, P. Kucharczak