Szaleństwo, prawda?

Edward Kabiesz: Bardzo starannie wybierał Pan filmy, w których grał.

Jon Voight: – Byłem wybredny. To jest dobre słowo. Czasami zbyt wybredny. Na początku byłem bardzo ambitny, zresztą nadal jestem. Interesowały mnie tylko dobre historie. Takie, w których jest pomysł, jakaś idea, które mają wpływ na ludzi, może do czegoś zachęcają. To dla aktora ekscytujące być częścią czegoś takiego. To moja miłość. Dalej jestem taki, ale kiedyś zwracałem uwagę, by wszystko było doskonałe, musiałem bez przerwy sprawdzać, czy to się komponuje w całość, czy to będzie działać. Kiedyś byłem zbyt ostrożny. A tak naprawdę to nie ma zbyt wielu wielkich filmów, które powstawałyby rok w rok. Trzeba po prostu brać rzeczy takimi, jakimi są, i działać z myślą, że może to ja coś pomogę, dodam w nich coś, co sprawi, że staną się lepsze. To wspaniała przygoda. Z tym że czasem może to przynieść nieoczekiwany efekt. Można film wynieść w górę albo pogrążyć. Próbowałem kilka razy i kilka razy mi się udało. Mój ojciec kiedyś mawiał: „Jeżeli chcesz ryzykować, jeżeli chcesz na coś postawić, stawiaj na samego siebie”. Mam brata, który tego nie posłuchał i został nałogowym hazardzistą. Zawsze wiedziałem, że należy postawić na samego siebie. Rada mojego ojca była bardzo dobrą radą.

W Pana karierze filmowej zdarzały się okresy przerwy. Czy film był i dalej jest dla Pana rzeczą najważniejszą?
– W życiu są góry i doły. Czasem wszystko idzie z górki, wszystko jest na fali, a innym razem jest ciężko. W takim okresie bardzo mocno trzeba się uczyć czegoś, podejmować wyzwania, które stoją przed nami. Spoglądając wstecz, muszę powiedzieć, że miałem okresy, kiedy musiałem bardzo głęboko spojrzeć w siebie. Miałem kłopoty z samym sobą. Wtedy zatrzymywałem się, starałem się dojść do ładu z samym sobą. Nigdy nie straciłem entuzjazmu do pracy, miałem dużo propozycji zagrania różnych ról, ale nie byłem pewien siebie. Robiłem sobie takie jak gdyby wewnętrzne autoprzesłuchania. Pod koniec lat 80. zrobiłem wiele filmów dla telewizji, w których chodziło o pewne ważne sprawy, można je nazwać filmami zaangażowanymi. Zrobiłem film o Czarnobylu, o zatopieniu Rainbow Warrior i ostatnio o pewnym indiańskim plemieniu. Zrobiłem wiele rzeczy, które wypływały z mojego serca. Może to nie były arcydzieła, ale były dobrze zrobione, czułem, że dotykałem obszarów, które są ważne. Wróciłem do tej pracy i można powiedzieć, że wróciłem na luzie. Zaczynam się starzeć, dostaję propozycje innych ról.

Wychował się Pan w katolickiej rodzinie, uczył w katolickiej szkole średniej i katolickim uniwersytecie. W czasie audiencji w Watykanie powiedział Pan, że „wychowywałem się jako katolik, ale nie jestem zapewne takim katolikiem, jakim chciałaby mnie widzieć moja matka”.
– No tak. Być może nikt nie jest takim katolikiem, jakimi chciałyby nas widzieć nasze matki. Wyniosłem z domu i szkół wiele wspaniałych ideałów, miałem wielu wspaniałych nauczycieli. W moim kraju jest podobnie jak w Polsce. Wśród ludzi naszego wyznania ciągle znajduje się takich, którzy są prawdziwymi bohaterami, jak na przykład nowojorscy strażacy po zamachu na World Trade Center. Okazało się, że prawie wszyscy są katolikami. To wspaniali ludzie. Także polscy księża, polskie duchowieństwo. W przeszłości i teraz. Są dla mnie taką arystokracją, są w bliskim kontakcie z ludźmi i prawdziwym życiem, zwalczają realne problemy. A Jan Paweł II? Jego uśmiech. Wszystko robił z uśmiechem. Walczył z uśmiechem, pocieszał z uśmiechem, wyciągał rękę do wszystkich ludzi. Stał się liderem dobra, wartości moralnych na całym świecie. Nasz film jest hołdem dla tego dziedzictwa. Myślę, że rozumiałem to, co robi Papież. Pracowaliśmy nad tym. W czasie zdjęć ktoś powiedział: „zróbmy to tak”. A ja wiedziałem, jak on by to zrobił. Szaleństwo, prawda? Dużo pracowałem nad rolą, czytałem, badałem. Aż poczułem się pewien tego, co właśnie robię.

Czy interesował się Pan postacią Jana Pawła II przed otrzymaniem propozycji zagrania w filmie o nim?
– Tak. Oczywiście. Matka moich dzieci też była bardzo zafascynowana tą postacią. Zawsze za niego trzymałem kciuki. W myślach mówiłem mu – zrób to, czy to. Jest jakiś problem – weźcie Papieża, myślę, że to zobaczy i zajmie się tym. I to się uda. I wie Pan co? On to robił. Szaleństwo. Prawda?

* JON (Jonathan) VOIGHT
ur. 29 grudnia 1938, aktor amerykański, absolwent Catholic University of America w Waszyngtonie i Neighborhood Playhouse w Nowym Jorku. Za rolę weterana wojennego w dramacie rozliczającym się z konfliktem wietnamskim „Powrót do domu” (1978) otrzymał Oscara dla najlepszego aktora. Jego córką jest znana aktorka Angelina Jolie. W filmie „Jan Paweł II” gra rolę tytułową.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Rozmowa z Jonem Voightem