Czyściła ubikacje w krakowskim szpitalu, choć była wykształconą pielęgniarką. I nie wyglądała przy tym na nieszczęśliwą. Ani złośliwe szefowe, ani koleżanki, ani nawet rodzone siostry nie miały pojęcia, że Rozalia jest mistyczką, której wizje rzucą na kolana tysiące ludzi.
Gdyby nie to, że spowiednik kazał jej spisywać wizje, nic byśmy o nich dzisiaj nie wiedzieli. Rozalia Celak nie miała bowiem najmniejszej ochoty tymi objawieniami się przechwalać. Tylko spowiednikom uparcie powtarzała, że Jezus chce, by Polacy zmienili swoje życie na wzór Serca Jezusowego i uznali Go za swojego króla. I że w dodatku Jezus życzy sobie, żeby w publicznym uznaniu Go królem uczestniczyły nie tylko władze kościelne, ale też państwowe. Nierealne? Rozalia sama czuła, że w najbliższej przyszłości na to się nie zanosi. Mówiła o tym, bo tego domagał się od niej głos. Powoływała się na wizje Jezusa i świętych. A może była chora psychicznie? Pierwsi, przypadkowi, jej spowiednicy pewnie mieli takie podejrzenia, bo ją lekceważyli. Kolejni, po bliższym przyjrzeniu się sprawie, dochodzili jednak do przekonania, że objawienia krakowskiej pielęgniarki mają mistyczny charakter.
Mistyczka z charakterkiem
Rozalia Celak nie wyszła za mąż, więc częściej jest nazywana, na przedwojenną modłę, Celakówną. Urodziła się w 1901 roku w Jachówce pod Makowem Podhalańskim. I choć pierwszych mistycznych przeżyć zaczęła doświadczać jako dziecko, była normalną dziewczynką. Ludzie, którzy mało wiedzą o mistykach, podejrzewają, że ktoś taki musi mieć usta złożone w ciup, a wyraz twarzy zbolały albo mdławo-cukierkowaty. Rózia taka nie była. Robiła różne psikusy, a potem chichotała z młodszą siostrą. Kiedy mama zabraniała jej wychodzić z domu, Rózia i tak wymykała się do znajomej nauczycielki, którą bardzo polubiła. Pokazywała twardy charakterek. Kiedyś mama zagroziła jej, że nie dostanie obiadu, dopóki nie przeprosi. Rózia zamiast przeprosić, wolała obejść się i bez obiadu, i bez kolacji... Mama wychowywała ją dosyć surowo; bardziej miękkie wobec Rózi serce miał jej tata.
„W domu nie wyróżniała się specjalną pobożnością, ale lubiła się modlić, zwłaszcza gdy miała czas, modliła się w kąciku przed krzyżem” – mówiła po wojnie, już po śmierci Rózi, jej mama Joanna Celak. Jej zeznanie spisali dwaj księża na potrzeby procesu beatyfikacyjnego. – „Do kościoła chodziła chętnie, ile tylko się dało, i stawała blisko ołtarza, nie rozglądała się. Myślę, że była pobożna (...). Lubiła żartować, ale bez obrazy Bożej; była wesoła” – wspominała Rózię. Diecezjalny etap procesu beatyfikacyjnego Rozalii zakończył się w zeszłym roku. Kolejnym, rzymskim etapem procesu zajmuje się ks. prof. Władysław Kubik, jezuita. – Rozalia wspominała, że w dzieciństwie była „prędka do gniewu”. Proszę posłuchać jej wspomnień: „Gdy mi młodsza siostra albo brat coś powiedzieli, niesłusznie wtedy sama wymierzałam sprawiedliwość” – uśmiecha się ks. Kubik. Rozalia miała szczęście, że rodzice nauczyli ją się modlić. „Jeszcze mi w domu mówili, że z Panem Jezusem można rozmawiać prosto i szczerze, tak jak w domu z Mamą lub Tatusiem albo z kimkolwiek, że Pan Jezus bardzo się cieszy, gdy w ten sposób z Nim rozmawiamy (...). Trudno mi było zrozumieć, dlaczego ludzie nie rozmawiają z Panem Jezusem, tylko się modlą z książeczek przez cały czas w kościele... Jeżeli się kogoś kocha – myślałam – to przecież jak się do tej osoby idzie w odwiedziny, to się nie odmawia z książek przywitania, czy też nie okazuje mu się tak miłości, tylko się mówi to, co się czuje” – wspominała.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak