Na stacji benzynowej, około 100 km od San Giovanni Rotondo, wita naturalnej wielkości figura ojca Pio. Gdy pracownik dowiaduje się, że jadę zobaczyć relikwie świętego, daje mi kartkę z naprędce napisanymi prośbami. „Zostaw przy nim. On nie raz mi już pomógł” – prosi.
Apulia, w której w 1887 r. urodził się Francesco Forgione, to region piękny i ubogi zarazem. O tutejszej ziemi zwykło się mówić, że rodzi kamienie. Miejscowa ludność kiedyś wznosiła z nich domy. Kamienne murki otaczają winnice i gaje oliwne. Głównym źródłem utrzymania mieszkańców San Giovanni Rotondo i okolicy stali się pielgrzymi. Pierwsi pojawili się już za czasów ojca Pio. Dziś w miasteczku, w którym spędził on większość życia i zmarł, znajduje się ponad 100 hoteli, kilkadziesiąt restauracji i barów, setki sklepów z pamiątkami. Co roku przybywa tu ponad 7 mln turystów. Od chwili wystawienia urny z doczesnymi szczątkami św. ojca Pio (24 kwietnia br.) dwukrotnie wzrosła liczba pielgrzymów z Polski. Do krypty, gdzie pochowano zmarłego 23 września 1968 r. świętego kapucyna, codziennie schodzi kilkanaście tysięcy ludzi.
Ojciec Pio – najlepsza marka
W San Giovanni Rotondo biznes kręci się pełną parą. Ze straganów spogląda na mnie różnej wielkości ojciec Pio. Jego podobizna jest wszędzie: na różańcach, kartkach, podkoszulkach, kubkach, nawet na kieliszkach. Sprzedawczyni głośno zachwala, że ma „ojca Pio na każdą kieszeń” i wyciąga obrazki z tekstami po polsku. – Ojciec Pio troszczy się o nas nie tylko duchowo, ale i materialnie. Gdyby nie on, nic by tu nie było – mówi Giovanni, właściciel jednego z hotelików. Świętego poznał jako dziecko. Pamięta tłumy ludzi zalewające miasto po jego śmierci. Przychodzili, by go zobaczyć po raz ostatni, nieustannie przez trzy dni, w dzień i w nocy. W bocznej kaplicy stoi figura stygmatyka. Panuje przy niej niesamowity tłok. Co chwilę ktoś podchodzi, dotyka jej i modli się. Młoda matka trzyma na rękach może rocznego synka. Przytula go do figury ojca Pio. – Mały często choruje. Proszę o zdrowie – mówi. Za chwilę wraz z mężem idą do krypty. Nie mają biletów. Czeka ich kilka godzin stania w kolejce.
Kilka tysięcy ludzi kłębi się przed starym kościołem Matki Bożej Łaskawej. Po jego powstaniu ojciec Pio dobrodusznie zganił współbraci, że wybudowali „pudełeczko zapałek”. Trudno nie przyznać mu racji. San Giovanni Rotondo wydaje się pękać w szwach. W kościele Matki Bożej Łaskawej co chwilę sprawowane są Msze św. przez zagraniczne grupy. W nowym kościele Świętego Pio z Pietrelciny modlą się włoskie grupy. W punkcie pielgrzyma odbieram wcześniej zarezerwowany na konkretną godzinę bilet i ustawiam się w kolejce. Sprawnie posuwamy się do przodu. Wiele osób milczy, ktoś półgłosem odmawia Różaniec. Wędrówka na spotkanie z ojcem Pio rozpoczyna się od obejrzenia kilkuminutowego filmu. Migają obrazy: ojciec Pio przy ołtarzu, wśród wiernych, błogosławiący, ujęcia z pogrzebu. Ostatnia scena: ekshumacja po 40 latach. Kapucyn należy do nielicznych świętych, którego trumny nie otwarto w czasie procesu beatyfikacyjnego. Na relikwie, które przy takiej okazji pobiera się z ciała świętego, wykorzystano m.in. splamione krwią rękawiczki, które zakrywały stygmaty na dłoniach ojca Pio.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Beata Zajączkowska, Radio Watykańskie