Bardzo często można zobaczyć go w kaplicy – tak mówią ci, którzy znają go bliżej. Inne opinie: pracowity, sumienny, unikający rozgłosu. A rodzice dodają: zawsze uśmiechnięty. Sekretarz Episkopatu, bp Piotr Libera, obejmuje diecezję w Płocku.
Od południa 2 maja w mieszkaniu Heleny i Pawła Liberów rozdzwoniły się telefony z gratulacjami. – No tak, coś już pisali, że Piotr ma pójść do Płocka, ale on nic nam nie powiedział. Tak samo było 10 lat temu. O tym, że będzie biskupem, to myśmy się chyba ostatni dowiedzieli. Piotr nic nie mówił. On już taki jest. Aż zadzwonił do nas arcybiskup Zimoń z nowiną, że nasz syn zostanie biskupem. Wtedy mnie kompletnie zatkało… Teraz też obiecał, że jeśli to prawda, pierwszy zadzwoni, ale się spóźnia – śmieje się pani Helena.
Papież Benedykt XVI mianował 56-letniego sekretarza generalnego Konferencji Episkopatu Polski biskupem diecezji płockiej. Wiadomość zastała nominata na Jasnej Górze, podczas obrad z biskupami diecezjalnymi.
Nie chciał być ministrantem
Ojciec biskupa Piotra jest emerytowanym księgowym. Mama zrezygnowała z pracy zawodowej, aby dobrze wychować dwóch synów. Mieszkają dziś w bloku na terenie parafii katedralnej w Katowicach. Przenieśli się tu z Szopienic, robotniczej dzielnicy Katowic, z której pochodzi także Kazimierz Kutz.
Piotr Libera urodził się w roku 1951 jako najstarszy syn, chrzest przyjął w kościele św. Jadwigi w Szopienicach. Tam też, razem ze swoim młodszym o rok bratem Marianem, przystąpił do Wczesnej Komunii. – Niektórzy już wtedy mi mówili, że nasz synek będzie księdzem – wspomina mama. – Tylko że Piotruś nie chciał wcale śpiewać w kościele, nie składał rąk, nie chciał być ministrantem, nawet wiersza katechetce na urodziny nie chciał powiedzieć.
Chodził do Liceum im. Długosza w Katowicach Szopienicach. Kiedy w ubiegłym roku szkoła obchodziła 100-lecie istnienia, cała jego licealna klasa przyjechała do niego do Warszawy, żeby „zobaczyć, jak się miewa w stolicy”. W roku 1969 rozpoczął studia w Wyższym Śląskim Seminarium Duchownym w Krakowie. Po pierwszym roku otrzymał wezwanie do wojska.
Dwuletnią służbę wojskową odbył w specjalnej jednostce w Bartoszycach, w której na różne sposoby usiłowano wybić klerykom z głowy powołanie. – Był tylko raz na przepustce w domu, ale jemu nigdy nie było ciężko. Na przysięgę jechaliśmy z duszą na ramieniu. To był grudzień 1970 roku, na Wybrzeżu źle się działo. W mundurach wszyscy wyglądali jednakowo, rozpoznaliśmy syna po uśmiechniętej buzi. Baliśmy się, że go aresztują za brak powagi – opowiadają rodzice.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Jaklewicz