Bronić można się tylko przeciw konkretnemu zarzutowi (gdy np. powiedziano, kto, co i komu ukradł), nikt nie jest w stanie przeprowadzić dowodów przeciw zarzutowi ogólnemu
Kiedy pisałem felieton o dryfowaniu ku społeczeństwu odsądzonych, nie przypuszczałem, że jest tak niedobrze, jak jest. Okazuje się, że każde pomówienie, nawet najcięższego kalibru, może zostać zbagatelizowane, zbanalizowane i na tysiąc przedziwnych sposobów wytłumaczone, a nawet usprawiedliwione, także w imię „wyższych racji”, wobec których prawda nie ma żadnego znaczenia.
Niektórym się to podoba i czują się z tym zupełnie dobrze. Nie pisałbym o tym, usiłuję wszak w tych skromnych felietonach zwracać pokornie uwagę na zjawiska ogólne czy rozpowszechniające się. Atoli padała wypowiedź przerażająca: „jeśli powiedział nieprawdę, niech mu to udowodnią, pod których adresem je wysunięto”. Ciężarem dowodu obarczono nie tego, co stawia zarzuty, lecz tych. Wedle tej logiki, jeśli A powie B „jesteś złodziejem”, to B winien udowodnić, że nim nie jest. Zarzut może być dowolny (cudzołożnik, kapuś, oszust...), może ich być dowolna liczba – „skoro ci zarzucili, udowodnij, że tak nie jest”.
A przecież wiadomo, że taki dowód jest nie do przeprowadzenia. Bronić można się tylko przeciw konkretnemu zarzutowi (gdy np. powiedziano, kto, co i komu ukradł), nikt nie jest w stanie przeprowadzić dowodów przeciw zarzutowi ogólnemu. Właśnie to wiedzą insynuatorzy, pomawiacze i oszczercy opluwający ludzi, strojąc tajemniczą minę besserwisserów. Tyle logika – ale logika to droga myślowa dojścia do prawdy, a ta ma za sobą długie dzieje jej pogardy.
Mimo wszystko nie spodziewałem się, że padnie wypowiedź podważająca wiekowe zasady życia cywilizowanego. Już Homer w „Iliadzie” opisuje, jak lud chronił oskarżonego, dopóki skarżący nie udowodnił swego zarzutu (lud widocznie cenił sobie prawdę). W sądach sprawowanych u początków politycznego formowania się Europy, za czasów Karola Wielkiego, takich oskarżających, co nie potrafili udowodnić swych zarzutów, skazywano na kary przewidziane za przestępstwa, których popełnienie zarzucali.
Zapewne niejeden fantasta czy insynuator przyhamował wówczas swe oskarżycielskie zapędy. Taka praktyka wymagania dowodów od oskarżającego jest już poświadczona w Starym Testamencie, jak tego dowodzi los, który spotkał starców (wybranych spośród ludu na sędziów!), pomawiających piękną Zuzannę o zachowanie, za które karano śmiercią: „postąpiono z nimi według miary zła wyrządzanego przez nich bliźnim” (Dn 13,63). A znalazłaby się w sytuacji bez wyjścia, gdyby poprzestano na słowach potwarców, a mądry prorok nie zażądał od nich dowodów.
Nie rozumiem, jak to się dzieje, że głosy podważające oczywistą, wiekową praktykę, stojącą u podstaw naszej cywilizacji, nie tylko odzywają się, ale też spotykają z aprobatą. Uważam, że urasta to do groźnych rozmiarów.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego