Świat będzie się liczył z Polską wtedy, gdy będzie nas 70 milionów
W pobliskim miasteczku spotkałem Paulinkę. Mała ma pół roku i nieco starszą od siebie siostrzyczkę. Ich mama przy spisywaniu protokołu przedślubnego mówiła o trójce dzieci. Jest już dwójka. Przypomniał mi się numer „Polityki” sprzed roku. Zabawna okładka z kilkunastoma dorodnymi niemowlakami. Krzyczący napis „Róbmy dzieci”. I obok: „Jeśli chcemy być zdrowym społeczeństwem”. Mądry artykuł, Żakowski to potrafi. Ale odbiegłem od tematu.
Bo spotkałem Paulinkę. W wózku, opatuloną mocno, jakoś zimno było. Mama uśmiechnięta, szczęśliwa. Mała na mój widok najpierw zmarszczyła nosek, ale zaraz uśmiechnęła się niepewnie. Krzyżyk na czoło (pierwszy krzyżyk ode mnie dostała dwa tygodnie przed urodzeniem, na okrągły brzuszek mamy). Kiedy to trzecie? „Ksiądz pamięta? Jak Bóg da, wychowamy i trzecie”. Nie oni jedni potrafią tak powiedzieć. Szanuję ich za to. A przecież im także nie jest łatwo.
Prymas Wyszyński, którego imieniem nazywamy ulice, mówił, że świat będzie się liczył z Polską wtedy, gdy będzie nas 70 milionów. To nie były naiwne słowa wiejskiego proboszcza, a człowieka dobrze znającego się na sprawach społecznych – był nie tylko teologiem. Specjalizował się w naukach społecznych, o czym jakoś się nie pamięta. To także było zdanie męża stanu dobrze zorientowanego w sprawach międzynarodowych. Poszedłem w kierunku kościoła, Paulinka pojechała swoim wózkiem z maminym napędem dalej aleją Prymasa kard. Wyszyńskiego. Gdyby tędy biegało więcej dzieci, gdyby tu spacerowało z wózkami więcej odważnych i o wielkim sercu matek i ojców, to nawet kolejni ministrowie spraw zagranicznych nie zdołaliby popsuć naszej międzynarodowej pozycji. Najpierw Europa, a potem świat liczyłby się z silnym narodem. A owi ministrowie mają za plecami kurczącą się Polskę...
Przed sklepem na rynku zobaczyłem inny wózek z dzieckiem. Najpierw poznałem pluszowego misia. W głębi, przy ladzie, stała młodziutka mama. Była kiedyś ministrantką. Zatrzymałem się przy wózku, naznaczyłem krzyżyk na czole małego Dominika i stanąłem na straży. O porwaniach w naszej okolicy na szczęście nie słychać, ale skoro dzieci mniej, to i ten „towar” pewnie drożeje, a do granicy tylko kilometr. Przechodnie tak trochę dziwnie (choć życzliwie) patrzyli na księdza z wózkiem. Ale przecież wszystkie dzieci są nasze.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Horak, proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świętów