Myśl wyrachowana: Nie ma ludzi niewierzących, tylko niektórzy wierzą, że są
W niedawnym felietonie „Prawa nieludzkie” napisałem, że zwierzęta nie mają żadnych praw, gdyż prawa mają tylko ludzie. To stwierdzenie spowodowało większe wzburzenie, niż gdybym namawiał do mordowania wdów i sierot, a nawet niż gdybym powiedział, że PiS to partia lepsza od PO. Zarzucano mi, że nienawidzę zwierząt i że jestem wrogiem przyrody. Były też głosy (katolików!), że uznawanie człowieka za kogoś wyjątkowego wśród ziemskich stworzeń jest wyrazem pychy. Jeszcze ciekawiej zrobiło się, gdy mój tekst wziął na warsztat naczelny „Faktów i Mitów”. Pominął moje słowa, że ludzie, mając prawa, mają też obowiązki, do których należy traktowanie zwierząt po ludzku. I dalejże przerabiać fakty na mity. Po ukazaniu się tego numeru FiM otrzymałem ze środowiska wojujących „antyklerykałów” kilka ciekawych listów.
Jeden, zatytułowany „Zero praw dla katoli”, brzmiał: „Jesteście groźniejsi od zwierząt. Przysługuje wam naturalne prawo – umrzeć na krzyżu!”. Ktoś inny wyraził oburzenie kwestionowaniem praw zwierząt i załączył tekst ustawy o ochronie zwierząt, w której… nie ma ani słowa o prawach zwierząt. Odezwała się też pani z Warszawy, zaangażowana ateistka. „Wyrażam ubolewanie, że ludzie pańskiego pokroju chodzą po Ziemi. A mamy przeludnienie. (...) Zwierzęta zasługują na większy szacunek. Właściwie to tylko one, bo Pan nie” – napisała. Ponieważ się podpisała, odpowiedziałem i wywiązał się z tego sensowny, a na końcu niemal sympatyczny dialog. Przytoczę fragmenty, bo ilustrują zasadniczą tezę rzeczonego felietonu – że odrzucenie Boga musi skutkować uznaniem człowieka za myślące zwierzę. A że myślące, to gorsze, bo przez to bardziej mordercze. „Należę do tych ludzi, którzy twierdzą, że nasza planeta się obroni przed plagą ludzkości i wyginiemy jak wiele innych gatunków zwierząt przed nami” – napisała moja adwersarka.
Zapytałem o przyczyny zaangażowania w walkę o poprawę bytu zwierząt. No bo skoro ktoś jest ateistą, to – wydawałoby się – musi uznać, że cały wszechświat nie ma sensu, bo wziął się z przypadku i zmierza do nicości. Ale nie. „Ja w przypadki nie wierzę. Wierzę natomiast w ewolucję i biologię” – otrzymałem odpowiedź. To znamienne. Ilekroć korespondowałem z ateistami, zawsze dochodziliśmy do tego punktu: wiary w ewolucję. Na tym ma polegać „racjonalizm” i pogląd „naukowy”. Ale to jest właśnie nieracjonalne. Bo czym jest ewolucja, jeśli nie przemianą istot, dokonującą się według określonego planu? Jeśli jest plan, to musi za nim ktoś stać. Jakaś inteligencja. Ateista to czuje, dlatego gdy odrzuca Boga, musi w jego miejsce wstawić na przykład ewolucję. To jest namiastka religijności, ale ona dowodzi naturalnego przeczucia Boga. Ono jest silniejsze niż najsilniejszy instynkt. Niewierzący w Boga jest jak dziecko przed narodzeniem, które nie wierzy w matkę, bo nigdy jej nie widziało. Dziecko słyszy bicie jej serca, a nawet jej głos, żyje pokarmem z jej organizmu, ale gdyby mogło, napisałoby książkę „Matka urojona”. Z pewnością dzieło to stałoby się bestsellerem. Wśród nienarodzonych.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak