Podczas rosyjskiej okupacji moja córeczka budziła się z krzykiem, że Rosjanie zabierają dzieci - powiedziała PAP Ołeksandra, mieszkanka wyzwolonego przez wojska ukraińskie Chersonia. Po wejściu do miasta naszych żołnierzy pokazałam jej, że już nic jej nie grozi - relacjonuje.
"Mamy czteroletnią córeczkę. Jakiś czas przed wyzwoleniem zaczęła budzić się w nocy z płaczem, że śni jej się, że rosyjscy żołnierze zabierają dzieci. W końcu dowiedzieliśmy się, że nasi chłopcy weszli do Chersonia" - opowiada.
"I następnego dnia my z mężem i inni rodzice przyprowadzali dzieci, by pokazywać im naszych żołnierzy, żeby jakoś je uspokoić. Te dzieci, po cztery, po siedem lat, stały obok tych żołnierzy i płakały" - wspomina.
Ołeksandra opowiada o swojej córeczce na placu Swobody, wolności, w centrum Chersonia. Przyszła tam z mężem, Wołodymyrem, by zadzwonić do rodziców, którzy wciąż znajdują się pod rosyjską okupacją. W pierwszych dniach po wyzwoleniu plac był jedynym miejscem, gdzie działała ukraińska telefonia komórkowa.
"Po wielu miesiącach udało mi się z nimi porozmawiać. To nie była rozmowa, to był jeden płacz. Płakała mama i płakałam ja. Dobrze, że wszyscy jesteśmy cali i zdrowi" - ociera z twarzy łzy.
Małżeństwo opowiada, że okupacja była straszna, ale żona martwi się, jak przeżyje w Chersoniu zimę. "Nie mamy wody, ani światła, dobrze, że chociaż gaz jest, to można dziecku jakiejś zupki ugotować. Robimy słoiki, tuszonkę, bo z braku prądu nie możemy przechowywać jedzenia w lodówce" - mówi.
OGLĄDAJ relację na bieżąco: Atak Rosji na Ukrainę
"No i te ciągłe ostrzały z rosyjskiej strony. Nawet wczoraj, jak mąż z teściową pojechał po słoiki do garażu, to trafili pod nalot. Dzięki Bogu nic im się nie stało, ale zostały tam leje, poharatane odłamkami garaże, wybite szyby" - opowiada.
Pytana, jak zapamiętała Rosjan, bez namysłu odpowiada, że byli brutalni. "Byli brutalni, baliśmy się wychodzić na ulicę, baliśmy się nawet otwierać drzwi swojego mieszkania" - wyznaje.
"Jednego dnia przyszli do naszego sąsiada, chyba w 20 ludzi. Pewnie ktoś na niego doniósł. Wybili mu drzwi, w jego 80-letnią babcię celowali z karabinu, popychali ją, przewracali, krzyczeli. To było straszne" - wspomina kobieta.
Wołodymyr z okresu okupacji zapamiętał, że Rosjanie kupowali w sąsiedztwie jego domu piwo i wódkę.
"Mieszkamy koło rynku. Zawsze kupowali tam wódkę, piwo, a wyglądali jak łachmyci, jak nasi bezdomni. Takimi widzieliśmy rosyjskich żołnierzy. Żadnej ochrony nam nie przynieśli ani żadnego wyzwolenia. Przynieśli tylko zło" - powiedział w rozmowie z PAP.