Pan Stanisław L. Dmytrzak w „Gościu Niedzielnym” z 24 stycznia sformułował w swoim liście sporo postulatów, kierowanych pod adresem kaznodziejów: „Potrzebuję homilii głębokiej, przeżytej przez kapłana, która coś wniesie w moje życie, nad którą będę mógł rozmyślać, która przyczyni się do pogłębienia i ugruntowania mojej wiary!”.
Drogi Panie Stanisławie! Nie tylko podpisuję się pod tymi postulatami, ale ja też chciałbym takich homilii; więcej, sam chciałbym umieć tak słowo Boże głosić! Już blisko 40 lat posługuję słowu Bożemu. Jeśli Pan jednak sądzi, że robię to idealnie, bez stresu, przejęcia, z poczuciem zadowolenia – myli się Pan! Ducha Świętego proszę, by mi pomógł trafić do duszy słuchacza, ale nie mam żadnej pewności, że to się udaje. Homilia zależy nie tylko od mówiącego; słuchacz, jego otwartość i życzliwość znaczą bardzo wiele. Wie Pan, że niekiedy schodziłem z ambony przygnębiony i zasmucony, pewny, że „nie wyszło”. I właśnie w takiej sytuacji doświadczyłem prawdziwego cudu: ktoś podchodził, informując – „dziś ksiądz mówił do mnie... dziękuję!”. Wiele słyszę narzekań na poziom kazań, sposób mówienia, mieszanie się do polityki! Mój Boże, wolę myśleć, że każdy mówi najlepiej, jak umie; byłbym gotów uznać, że każde kazanie coś mi jednak dało! Kiedyś ks. Tischner powiedział, że nie zna nikogo nawróconego przez kazania!? Hm – a ja znam! Nazywał się św. Augustyn i był najznakomitszym w historii biskupem Hippony (dzisiejszej Annaby w Algierii), którego poruszyły i nawróciły między innymi kazania bp. Ambrożego z Mediolanu.
Błyskotliwe sentencje rzadko są do końca prawdziwe! Pański sąd o własnym duszpasterzu jest zdecydowany: „Bełkot i kiczowate historyjki z »życia«”. Też sądzę, że opowiadanie tzw. przykładów to marnowanie czasu, a materiały homiletyczne mogą ewentualnie podsunąć jakąś myśl, skojarzenie – i o tyle służą kaznodziei pomocą. Odczytywanie cudzych „gotowców” to zwykły skandal. Czy jednak Pański osąd na pewno jest obiektywny, wyważony i wynikający z miłości do tego konkretnego mówcy? Ksiądz sąsiad mówi „prosto i od siebie”, co sprawia, że czuje Pan „jego »świętość«, dobroć, mądrość”. Boję się takich stwierdzeń. Wolałbym, żeby ludzie we mnie widzieli mniejsze cnoty, ale mówili o nich po dłuższym namyśle, lepszym poznaniu, ostrożniej i roztropniej je formułowali. Uwaga: nie mówię o sąsiedzie, że nie jest to kapłan święty, dobry i mądry; zestaw tych przymiotników jednak mnie poraża. Sam uważam bowiem, że nieudolnie ku wymienionym wartościom, jako chrześcijanie, dążymy; świeccy tak samo, jak duchowni. Niech mi Pan wybaczy to, co powiem: narzekanie na kaznodziejów, ich krytykowanie mało zmienia mówiących. Zresztą oni odwzajemniają się tym samym: słuchacze nie uważają, przysypiają, myślą o żonie, dzieciach, pracy, problemach...
Pisze Pan o zadaniach biskupów; może dlatego się odezwałem. Ja też chciałbym samych prezbiterów „aktywnych, świętych i z wizją”. Ale mam takich, jacy są – dokładniej: jacy przychodzą z normalnych, polskich rodzin; rodzin, które – jak wykazują badania – cenimy jako naczelną wartość, ale w których równocześnie tak łatwo o rozmaite zło: z rozwodami, nałogami, kłamstwem, zdradą, oszustwami. Napatrzą się kandydaci do kapłaństwa na „życie”; trudno im potem zdecydować się na wyrzeczenie siebie, trud, ofiarę, posłuszeństwo, szacunek dla ludzi i „poważne” traktowanie Boga. A wybór do kapłańskiego posługiwania to decyzja na trudną pracę, ofiarę, samotność, trwanie w wierności...
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wiesław A. Mering, biskup włocławski