Schizofrenia poprzestawiała mi życie

Do napisania tego listu skłonił mnie artykuł o schizofrenii w ostatnim numerze Waszego pisma. Mój mąż zachorował ponad pięć lat temu, w wieku 34 lat. Zaczęło się od tego, że trochę dziwnie się zachowywał. Starałam się tego nie widzieć.

Przyszedł jednak moment, że nie sposób było dalej udawać, że nic się nie dzieje. Zadzwoniłam na pogotowie i po moich rodziców, bo mąż bał się tak bardzo, że chciał uciekać z domu, a ja wiedziałam, że fizycznie nie dam rady go powstrzymać. Poza tym w domu było dwoje dzieci. Nie zastanawiałam się wtedy, co mężowi jest, chciałam tylko, żeby ktoś mu pomógł i go powstrzymał. Pan doktor z pogotowia nie chciał zabrać męża do szpitala (najbliższy oddział psychiatryczny jest w sąsiedniej miejscowości), bo nie miał kaftana. Nic mi nie tłumaczył. Zadzwonił po radiowóz. Jego słowa pamiętam do dziś: „mam tu ostry rzut schizofrenii”. Miałam wrażenie, że świat runął, pod nogami zrobiła się czarna dziura, a przyszłość przestała istnieć.

Przeszliśmy miesięczną hospitalizację w klasycznym oddziale zamkniętym. Starałam się być tam codziennie. Mąż na mnie czekał – tylko wtedy miał szansę wyjść do ogrodu na spacer. Zabierałam go na przepustki. Uczyłam się pokory wobec choroby. Zaczęłam doceniać szarą normalność życia, z której zostaliśmy wyrwani. W szpitalnej kaplicy pierwszy raz od wielu lat byłam na Mszy i prosiłam „chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. Objawy pozytywne, czyli urojenia, szybko zostały zniwelowane lekami. Odważyłam się zabrać do męża nasze dzieci i wytłumaczyć jak najwięcej. Cieszyliśmy się, że powrót męża do domu jest coraz bliższy. To był czas, kiedy czytałam wszystko, co udało mi się znaleźć na temat schizofrenii. Wyczytałam, ze gdzieś próbowano stosować psychoterapię w leczeniu tej choroby. Zapytałam lekarkę. Powiedziała, że nie, absolutnie, że tylko neuroleptyki i nic więcej.

Ale po kilku dniach dostaliśmy skierowanie na terapię do Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Program przygotowywał do powrotu do normalnego życia z pełną świadomością choroby. Cieszyliśmy się z pomyślnie zakończonej rozmowy kwalifikacyjnej na oddziale Instytutu, ale perspektywa ośmiotygodniowej kolejnej hospitalizacji troszkę tę radość przyćmiewała. Dziś wiem, że nie dalibyśmy sobie rady sami. Depresja popsychotyczna i objawy negatywne dały nam w kość wyjątkowo dotkliwie. Mąż mieszkał w szpitalu, ja przyjeżdżałam do Warszawy dwa razy w tygodniu, raz na pogaduchy z mężem, raz na terapię rodzinną z psychologiem. Piątki były wielkim świętem – zabierałam męża na przepustki do domu.

Tam, na oddziale, oboje nauczyliśmy się, jak rozpoznawać nadchodzący rzut, jak żyć, żeby rzuty zdarzały się jak najrzadziej. Tam też zrozumiałam, że nie powinniśmy starać się o rentę, ale walczyć o powrót do pracy, bo odstawienie na boczny tor człowieka w sile wieku nie jest najlepszym pomysłem. Firma, w której pracował mąż, przeraziła się, rzecz jasna, na widok zwolnień ze szpitala psychiatrycznego. Byłam jednak bardzo zdesperowana i udało się nam. Mąż po wyjściu ze szpitala i aklimatyzacji w domu na poszpitalnym zwolnieniu lekarskim wrócił do pracy. Pracuje do dziś. Jest pod stałą opieką lekarską w poradni zdrowia psychicznego. Regularnie przyjmuje leki. Dwa i pół roku temu urodziło nam się nam trzecie dziecko. Do chwili obecnej mąż nie miał nawrotu choroby. Znajomi do dziś nie wiedzą jednak, co tak naprawdę było wtedy mężowi. Przyjęliśmy wersję o załamaniu nerwowym. Tylko bliscy przyjaciele, którzy mieli odwagę zmierzyć się z rzeczywistością szpitala psychiatrycznego, znali całą prawdę.

Dziś potrafię dziękować Panu za chorobę, która poprzestawiała nasze życie i dzięki której zrozumiałam, co w życiu jest najważniejsze. Ale na początku była wściekłość, gniew i powracające pytanie: dlaczego? Dlaczego to on, a nie ja, dlaczego w ogóle... Potem powoli wrócił spokój. Zaufania uczyłam się od mojego chorego męża, który przez cały czas był blisko Boga. A ja wracałam dopiero ze świata pieniędzy, kariery, wyścigu szczurów i reinkarnacji. Miesiąc po powrocie męża ze szpitala odbyłam pierwszą po wielu latach spowiedź. Wróciłam na dobre, i zostałam. I chwalę Pana za Jego prowadzenie w czasie choroby, za wszystko, co uczynił w naszym życiu. Amen.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Imię i nazwisko do wiadomości redakcji