Cykl: Filary wiary Z Aleksandrą Samirą-Gajny o jej spotkaniu z Duchem Świętym rozmawia Marcin Jakimowicz
Marcin Jakimowicz: Czy tuż po nawróceniu modliłaś się do Ducha Świętego?
Aleksandra Samira-Gajny: – Nie, nie znałam Go. Moja droga była następująca: najpierw Maryja, potem Jezus, później Duch Święty, a teraz dochodzę do Boga Ojca (śmiech). Po raz pierwszy usłyszałam o Duchu Świętym, gdy na początku lat osiemdziesiątych zetknęłam się z Odnową w Duchu Świętym.
To było takie wylanie Ducha Świętego nad Wisłą?
– Tak to czułam. Grupy mnożyły się w sposób lawinowy. Byliśmy drugą grupą w Katowicach. Zaczęło się od kilku osób, po paru latach była już setka. W 1983 roku pojechaliśmy na Jasną Górę. Zabrzmi to nieprawdopodobnie, ale siedzieliśmy w kościele przez całą noc. Byliśmy zmęczeni, sama przysypiałam, ale gdy tchnął Duch Święty, bazylika aż drżała. To było piękne doświadczenie jedności.
Byli z nami liderzy Odnowy z Zachodu, z kard. Suenensem. Duch niesamowicie prowadził czuwanie: modlitwa w językach wybuchała w jednym momencie, rosła, rosła i w jednej chwili ustawała. Jak nożem uciął. Ogromna jedność. A bazylika była pełniusieńka, kilka tysięcy ludzi. Do mikrofonu podszedł o. Joachim Badeni i uśmiechnął się: Jak wy się modlicie, to przestraszeni paulini zamykają drzwi, żeby to nie wyszło na zewnątrz (śmiech).
Co Cię na początku zachwyciło? Dary nadzwyczajne? Proroctwa? Języki?
– Tak. Wielu się tym zachwyca. To przekracza rozum i na początku trudno się temu poddać. Nikt nie chce wyjść na głupka. W chwili gdy odłoży się swój wewnętrzny wstyd i opór przed odkryciem się przed innymi i podda prowadzeniu Boga, wtedy dopiero Duch daje charyzmaty. Jest delikatny. Nie wchodzi na siłę. Dar języków jest pozarozumową modlitwą, stanięciem przed Bogiem jak bezradne dziecko. Otwiera na pozostałe charyzmaty, na służbę… Potem pojechaliśmy na czuwanie do Gniezna. Ludzie wypełniali cały stadion.
Mszy przewodniczył prymas Glemp. Znów widać było działanie Ducha. To ciekawe: ktoś stojący z boku może mieć wrażenie, że to jest chaotyczne, nieopanowane, a tymczasem to wszystko jest pod pełną kontrolą Ducha. Po Komunii wszyscy zeszli na murawę, chwycili się za ręce i… zaczęli tańczyć. Ksiądz Grefkowicz wyjaśniał Prymasowi, o co chodzi (śmiech). I znów nikt nie mówił: skończcie ten taniec, a on w pewnym momencie się sam urwał i zapadła cisza jak makiem zasiał. To jest piękne w prowadzeniu przez Ducha. Nie ma zgrzytów, lęków, jest harmonia, pokój.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
not. Marcin Jakimowicz