W kościele można zgorszyć człowieka. Na przykład byle jaką muzyką i śpiewem podczas liturgii. Ale dobrą muzyką można otworzyć przestrzeń, z której nikt nie będzie chciał już wychodzić.
Kraków, Wielki Piątek. Właśnie wyszliśmy z Andrzejem z Liturgii Męki Pańskiej w bazylice dominikanów. Trudno się otrząsnąć po długim, choć zupełnie nienużącym śpiewie „Crucem Tuam”. Nawet ładne artystycznie wykonanie Pasji na krakowskim Rynku wydaje się nam sztucznym, bez ducha, opowiadaniem o tym, czego właśnie dotknęliśmy tak bardzo prawdziwie. Nazajutrz – Wigilia Paschalna.
Nasza ekipa powiększyła się o kilka osób. Po kończącej się o 2 w nocy Mszy św. rezurekcyjnej Andrzej nie rusza się z miejsca. – Słucham i nie mogę uwierzyć, że coś takiego można zrobić z liturgią – mówi szeptem, kiedy cały kościół śpiewa jeszcze radośnie „Zmartwychwstał Chrystus Król…życie nam dał na wieki”. Bez kiczu, ale też bez patosu wielkich dzieł klasyków. A ja nawet zapomniałem, że tego dnia skradziono mi telefon, a nowy właściciel zdążył wykręcić kilkanaście numerów do Algierii na moje konto. To się zupełnie nie liczyło w tym momencie. Jest zatem dobra wiadomość dla zniesmaczonych poziomem muzyki w wielu kościołach: tak wcale być nie musi! Udowodnili to nie tylko dominikanie.
Między ziewaniem a jazgotem
Wielu z nas mogłoby zapewne wskazać parafie, gdzie najlepiej, żeby nikt niewierzący nie wchodził podczas liturgii. Zachrypnięty z różnych powodów głos organisty i kiepskie akordy na małym syntezatorze, powtarzane od lat nie do końca zgodne z dogmatami teksty pieśni, ospała reakcja wiernych. A z drugiej strony – grupka młodzieży „ubogacająca” święte obrzędy jazgotem kilku gitar i krzykliwym śpiewem paru nastolatek. Kolega wspomina, że w jednej z parafii schola młodzieżowa zaprezentowała jako piosenkę maryjną stary hit dyskotekowy: „Ma, ma, maa, ma, ma, Maryja, maa…”. Lepiej żeby nikt poszukujący tego nie słyszał.
Problemy z infantylną muzyką liturgiczną mają też w innych krajach. Roberta Frameglia jest młodą artystką, komponuje własne utwory. Angażuje się też w animowanie muzyki liturgicznej we Włoszech. – Teksty wielu naszych pieśni są ubogie – mówi „Gościowi” Roberta. – Na przykład o Maryi śpiewa się jako o mamusi, pięknej i dobrej, z białymi włosami i niebieskimi oczami… bez żadnych odniesień do Pisma Świętego – twierdzi z wyrzutem. Zdarzyło się tam kiedyś, że użyto na Mszy popularnej (skądinąd świetnej) piosenki „The sound of silence” słynnego duetu Simon&Garfunkel;, zmieniając tylko słowa na religijne. – To wszystko po to, żeby przyciągnąć młodzież – dodaje Roberta. Czyli ślepa uliczka, bo młodzież idzie za tym, co autentyczne i piękne. Wszelkie atrapy, imitacje tylko pogłębiają nieufność i niechęć do uczestnictwa w liturgii.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina