Choć nie wszyscy się znają, wiedzą, że są. Młodzi – uczniowie, studenci, rozpoczynający pracę. Skupiają się w nieformalnych grupkach wokół idei obrony prawa do życia.
Można ich znaleźć w każdym większym mieście. Dołączają do już istniejących inicjatyw pro-life. Najczęściej działają na własną rękę, dopiero z czasem myślą o stworzeniu fundacji czy stowarzyszenia.
W Polsce od kilkudziesięciu lat istnieją organizacje na rzecz obrony życia. Często z dużym doświadczeniem, z wyspecjalizowanymi obszarami działania, opierające się na fachowcach sprawdzonych w antyaborcyjnych starciach. Te katolickie zrzesza Federacja Ruchów w Obronie Życia. Ale od niedawna w ruch pro-life angażują się całkiem młodzi ludzie, dla których ratowanie poczętego życia to sposób na życie.
– Działamy oddolnie, jakby w podziemiu, reagując na konkretne wyzwania – mówi Joanna Najfeld, kończąca anglistykę w Poznaniu. Walczy z aborcją, ale też broni kobiet, które urodziły.
Powinny mieć prawo do wychowywania dzieci bez poczucia, że tracą szansę na karierę zawodową. Taka współczesna feministka, tyle że domagająca się prawdziwego dobra kobiet. Współpracuje z organizacjami broniącymi życia, ale też z nigdzie niezrzeszoną Marią Bienkiewicz, która uratowała setki dzieci od skrobanki, a teraz zajmuje się godnym pochówkiem ofiar aborcji. Z fundacją „Kobiety dla kobiet”, wspomagającą nie tylko mamy wychowujące dzieci, ale też ich środowisko – między innymi pracodawców, którzy mogą zapewnić im elastyczne godziny pracy bądź zatrudnienie w domu za pośrednictwem Internetu.
Domaga się zmiany polskiego prawa, które dopuszcza zabijanie dzieci w łonie matki, gdy istnieje podejrzenie ich niepełnosprawności, i kiedy ich ojciec był przestępcą (ciąża na skutek gwałtu). Joanna i jej przyjaciele podejmują własne inicjatywy. Robią zrzutkę, gdy trzeba pomóc jakiejś mamie przy kupnie pieluszek, malują wieczorami plakaty na pikietę. – Na inicjatywy w obronie życia trudno zdobyć pieniądze z grantów, konkursów projektów – mówi Joanna. – Na tym nie zarobimy pieniędzy, ani nie zrobimy kariery. – Za to jesteśmy częścią nowej awangardy – mówi Jacek Sapa z Fundacji „Pro”.
Czasem kilka osób może zmienić dużo. Dwaj studenci z Powiśla weszli w układ z ginekologiem, który dał ogłoszenie w prasie, że robi aborcje. Kie- dy zgłasza się do niego jakaś kobieta, daje znać chłopakom, a oni przyjeżdżają i przekonują ją, żeby urodziła. – Jak znajdzie się więcej takich osób, to wszyscy aborterzy w Polsce znikną – marzy Łukasz Wróbel, organizator słynnej wystawy antyaborcyjnej w centrach miast.
Ta nowa generacja obrońców życia często poznaje się w sieci. To ułatwia współpracę. Na swoich stronach informują o wsparciu i inicjatywach na rzecz matek. Od nich można się dowiedzieć, że na ciężarne czeka 150 domów samotnej matki. Że jedna trzecia miejsc w nich pozostaje niewykorzystana. Najczęściej działaniu pro-life poświęcają czas wolny. – Walczymy o normalność, żeby fałszywy głos feministek i działaczy proaborcyjnych nie wpływał na życie szarych ludzi – tłumaczą. – Jestem człowiekiem, któremu należy zazdrościć, bo robię coś istotnego – mówi Łukasz. – Każde ocalone dziecko nadaje sens tej działalności.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.