To nie tylko spór personalny, ale też ideowy i polityczny. Leszek Balcerowicz i Jan Krzysztof Bielecki mają dwie różne wizje rozwoju kraju.
Leszku, wpadniesz na kawę? Pogadamy o OFE, mam nowe pomysły. – Krzysztofie, dzięki, że dzwonisz, będę za pięć minut. Tak mogłyby wyglądać kontakty między Janem Krzysztofem Bieleckim a Leszkiem Balcerowiczem. W końcu 20 lat temu blisko ze sobą współpracowali – ten pierwszy był wtedy premierem, zaś drugi jego zastępcą. Dziś jednak panowie ze sobą nie rozmawiają i nie spotykają się, mimo że ich biura dzieli tylko jedna ulica. Po obu stronach widać wzajemną niechęć i słychać coraz głośniejsze zarzuty o to, kto bardziej szkodzi Polsce. Ponieważ spór i tak jest trudny do rozstrzygnięcia (walka toczy się przecież o setki miliardów złotych), emocje Bieleckiego i Balcerowicza nie ułatwiają znalezienia kompromisu między rządem a towarzystwami emerytalnymi oraz między interesami obecnych i przyszłych emerytów.
Balcerowicz już nie rządzi
Przez lata Leszek Balcerowicz przyzwyczaił się, że z zasady to on jest szefem, a kiedy mówi, to inni słuchają. Mimo że w rządzie Tadeusza Mazowieckiego (1989–1990) był wicepremierem, to ówczesny premier podporządkował się jego polityce gospodarczej. Spośród swoich ówczesnych doradców Balcerowicz z uwagą słuchał głównie amerykańskiego ekonomisty Jeffreya Sachsa, zaś innych ekspertów, w tym Jacka Rostowskiego (obecnego ministra finansów), traktował jako uczniów. Niewiele inaczej było w gabinecie Jana Krzysztofa Bieleckiego (1991) – tam również ekonomiczny ton nadawał Balcerowicz. Kiedy został przewodniczącym Unii Wolności (1995–2000), Donald Tusk i inni politycy z dawnego KLD byli jego partyjnymi podwładnymi i nieraz poczuli ciężką rękę profesora. – Po utworzeniu rządu Tuska Balcerowiczowi wydawało się, że stanie się on ekonomicznym guru dla tego gabinetu. Bardzo się rozczarował, kiedy nie tylko premier, ale nawet minister finansów nie chcieli postępować zgodnie z jego radami – mówi osoba, która współpracowała kiedyś z Balcerowiczem, a teraz jest blisko rządu.
Ale jeszcze rok temu „współtwórca planu Balcerowicza” (wraz z Jeffreyem Sachsem) miał pewne wpływy na rząd – to za jego namową koalicja rządowa wybrała młodego ekonomistę Andrzeja Rzońcę (rocznik 1977) do Rady Polityki Pieniężnej. Dziś politycy PO tego żałują, bo mimo bardzo prestiżowej państwowej funkcji Rzońca wspiera swojego mentora w ostrej krytyce działań rządu. – Niektórzy uczestnicy dyskusji z łatwością rzucają ciężkimi zarzutami, które powodują zamieszanie na rynku – mówił niedawno w wywiadzie dla dziennika „Polska The Times” Jan Krzysztof Bielecki. Szef Rady Gospodarczej przy premierze, co prawda, nie podał nazwisk, ale łatwo było się domyśleć, że chodzi mu właśnie o Rzońcę, który publicznie oceniał, że nawet po wyborach gabinet Tuska nie ograniczy wydatków budżetowych, co rzeczywiście mogłoby zaniepokoić zagranicznych inwestorów działających w Polsce.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Godlewski, publicysta