Pamiętam, że pani Stanisława pomodliła się nade mną, a po porodzie przeżegnała moją córeczkę. Gdyby nie ona, Elżunia by nie przeżyła... – wspomina pani Jadwiga. Jest jedną z kobiet, którym Stanisława Leszczyńska pomogła przyjąć dziecko. W Birkenau.
Pani Jadwiga Salomon ma ponad osiemdziesiąt lat. W sierpniu 1944 r., gdy Warszawa płonęła jak żagiew, była już mężatką i oczekiwała pierwszego dziecka. Mała radość w strasznych czasach. Dziś, siedząc w fotelu w domu seniora w jednej z podwarszawskich miejscowości, wspomina tamte chwile z drżeniem w głosie. Mówi lękliwie, jakby nadal widziała płonącą jak żagiew Bednarską. I jakby słyszała płacz noworodków w baraku 17., w obozie Birkenau.
Człowiek człowiekowi
Dorwali ich pod Halą Mirowską. Popędzili w przeciwne kierunki. Męża już nigdy nie zobaczyła. Kobiety zagnali do Pruszkowa, a kilka godzin potem jechały już nabitym pociągiem w nieznane. Coś im mówili, że jadą na nowe życie, do jakiejś fabryki, do pracy. Trzynastego sierpnia 1944 r. były na miejscu.
– Boże, mój Boże, jakiż to straszny strach. Jaka tam była straszna nienawiść. Skąd ona się brała? Nie wiem, dlaczego człowiek tak robił człowiekowi. I nie wiem, czy Pan Bóg im wybaczył. Dzień i noc stały pod gołym niebem. Czekały. Każda zjadała ukradkiem jakieś przemycone skórki chleba. – I wtedy z daleka widziałam, jak przyjeżdżały transporty Żydów. Szwab wchodził na drabinę i z góry posypywał ich proszkiem – łzy kapią na drżące ręce pani Jadwigi. – Zapalali ogień. I oni tak ginęli – pani Jadwiga prawie krzyczy. – Patrzeć i słuchać tego krzyku się nie dało. Ja wiele pozapominałam, ale tych ludzi zawsze będę pamiętać – kończy spokojniej, jakby przez lata nauczyła się opanowywać straszne wspomnienia. Które znów wrócą. Gdy były już w blokach, pokwaterowane na trzypiętrowych, twardych pryczach, dostawały 12 dkg chleba na dzień. I trochę obrzydliwego płynu, co go musiały nazywać „zupą”. Pani Jadwiga stała się więźniem nr 86594. – Jakie to jest upodlenie człowieka. Ja w ciąży byłam. Głód, głód i strach. I gdyby nie pani Stanisława, pewnie bym tego wszystkiego nie wytrzymała. Ona dawała mi siłę.
Porodówka w piekle
– Pani Stanisława miała własne dzieci. W Birkenau córkę, którą bardzo kochała. A mimo to, żeby nas, obce kobiety i ich dzieci, ratować – ryzykowała życie swoje i córki Sylwii. W każdej chwili mogła zginąć. I wiedziałyśmy o tym wszystkie, ona też – mówi pani Jadwiga. – O, tu, w moich wspomnieniach, o tym pisałam: „Nasze koje w trzypiętrowych, pozbijanych z desek łóżkach znajdowały się naprzeciwko siebie i na tym samym poziomie. Mogłam więc czasem chwilę z nią porozmawiać, ale takie okazje zdarzały się rzadko, bo w koi prawie nigdy jej nie było, tak była zajęta pracą. A miała tej pracy ogromnie dużo, bo porody odbywały się często i nawet po kilka matek rodziło naraz. Także nocami czuwała przy nich i wciąż spieszyła im z pomocą z właściwą sobie troskliwością”. – Tak, tak było! – kiwa głową pani Jadwiga. – Spałyśmy prawie obok siebie, chociaż gdzież tam ona spała! Tylko głowę przyłoży, już któraś woła, że ma bóle. A kilkanaście metrów od mojej pryczy było coś w rodzaju „izby porodowej”, więc wszystko było słychać i widać..Wszystkie rodziłyśmy na starym, wygasłym piecu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agata Puścikowska