Barack Obama otrzymał tegoroczną Pokojową Nagrodę Nobla. Śmiać się czy płakać?
Właściwie wystarczyłoby przytoczyć treść uzasadnienia Komitetu Noblowskiego i nie pastwić się już nad jego członkami, bo panowie sami siebie ukarali, pisząc takie oto rzeczy: „Obama jako prezydent stworzył nowy klimat w polityce międzynarodowej. (...) Dzięki inicjatywie Obamy USA odgrywają teraz bardziej konstruktywną rolę w stawianiu czoła wielkim wyzwaniom klimatycznym, wobec których stoi świat. Demokracja i prawa człowieka mają być umocnione. Bardzo rzadko się zdarza, żeby ktoś w takim stopniu jak Obama przykuł uwagę świata i dał ludziom nadzieję na lepszą przyszłość. Jego dyplomacja jest oparta na koncepcji (zakładającej), że ci, którzy mają przewodzić światu, muszą to czynić na podstawie wartości i postaw podzielanych przez większość ludności świata. Od 108 lat norweski komitet noblowski stara się stymulować dokładnie tę politykę międzynarodową i te postawy, których Obama jest teraz głównym rzecznikiem świata”.
Premia za chęci
Nie po raz pierwszy Komitet Noblowski zmusza nas do traktowania pokojowej nagrody z przymrużeniem oka. Szczególnie laureat z 2007 roku, były wiceprezydent USA Al Gore, pasował do niej, jak Sylwester Stalonne do Nobla z fizyki. Wtedy zwyciężyła ideologia – obywatel Gore na politycznej emeryturze zaangażował się w walkę z ociepleniem klimatu. Tym razem jest jeszcze zabawniej: Obama zostaje nagrodzony za rzeczy, których jeszcze nie dokonał, ale „przykuł uwagę świata i dał ludziom nadzieję na lepszą przyszłość”, tworząc „nowy klimat w polityce międzynarodowej”. Chodzi przede wszystkim o deklaracje prezydenta, że chce drogą dialogu doprowadzić do stworzenia świata bez broni nuklearnej i kontroli zbrojeń. Skoro tak, to i uczniowie w szkołach powinni poprosić o wpisanie ocen celujących, jeśli obiecają, że przyłożą się bardziej do nauki. A pracownicy mogą ustawić się w kolejkach do szefów, prosząc o podwyżki, bo przecież wyrażają chęć bardziej efektywnej pracy. Trzeba iść z duchem czasu.
Nic śmiesznego
I można by poprzestać na prześmiewczym komentarzu. Tylko że sprawa jest poważniejsza niż zwykła kompromitacja Komitetu Noblowskiego. Jest niepokojącym sygnałem, że wpływowe gremia mają specyficzne pojęcie pokoju. Przepadły kandydatury takich osób jak Wei Jingsheng, który spędził kilkanaście lat w więzieniu za wzywanie władz chińskich do reformy ustroju. W tym roku przypada 20. rocznica krwawych wydarzeń na Tiananmen w Pekinie, więc byłby to symboliczny gest wolnego świata. Niegodnym Nobla okazał się także Denis Mukwaege – lekarz i założyciel szpitala, który przyjmuje ofiary przemocy seksualnej w dotkniętej wojną Demokratycznej Republice Konga. Nagrodzony zostaje człowiek, który niczego jeszcze nie osiągnął poza świetnym wynikiem wyborczym i potężnym kredytem zaufania. Człowiekiem pokoju zostaje osoba, która nie tylko dopuszcza aborcję w skrajnych sytuacjach, ale wręcz walczy o nieograniczone prawo do niej na każdym etapie rozwoju płodu. Człowiek, który kilka lat temu (nic nie wiadomo o zmianie poglądów) popierał wyjątkowo bestialskie prawo stanowe, zezwalające na dobijanie najmłodszych obywateli, urodzonych po nieudanej aborcji.
Matka Teresa, odbierając Pokojową Nagrodę Nobla, powiedziała, że jeśli kobieta może zabić swoje dziecko, to co może powstrzymać ludzi przed zabijaniem siebie nawzajem. Niektórzy zebrani byli zgorszeni, słysząc takie poglądy, być może żałując przyznania jej nagrody. Słowa Matki Teresy przypomniał Jan Paweł II, dodając, że nie ma skutecznej akcji na rzecz pokoju, „jeśli nie sprzeciwia się ona (…) działaniom przeciwko życiu od poczęcia do naturalnej śmierci”. Może dlatego Jan Paweł nigdy Nobla nie dostał?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina