Polscy budowlańcy już dawno uciekli z Islandii. Zostali tam nasi rodacy pracujący w przetwórniach ryb i hotelach. Po ubiegłorocznej zapaści kraj wikingów powoli dźwiga się z ekonomicznego dołka.
W połowie zeszłego roku Islandia przeżyła ekonomiczny szok. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu tamtejsze banki cieszyły się dobrą kondycją. Były solidnie zarządzane, a ich aktywa na światowych rynkach wielokrotnie przewyższały islandzki roczny produkt krajowy brutto. Kraj był spokojny i należał do najbogatszych w świecie. Żaden tamtejszy bank nie miał trupa w szafie w postaci toksycznych obligacji, które pogrążyły amerykańskie giganty.
Brytyjczycy pogrążyli Islandię
Problemem Islandii okazało się to, że jej banki były za duże. Globalny kryzys spowodował, że instytucje finansowe przestały im pożyczać pieniądze albo pożyczały je bardzo drogo. To wpędziło je w kłopoty, które spowodowały, że dwa duże banki znacjonalizowano, a trzeciemu, największemu, bank centralny udzielił pożyczki w wysokości pół miliarda euro. Do tego rząd udzielił stuprocentowych gwarancji na lokaty w islandzkich bankach. Skusiło to 300 tys. brytyjskich obywateli i co najmniej 20 tamtejszych gmin, które ulokowały na Islandii swoje oszczędności. Jednak ciężar, który islandzki rząd wziął na siebie, był zbyt wielki jak na państwo, które liczy zaledwie około 300 tys. obywateli. Islandczycy ogłosili, że ich banki mogą mieć problemy z wypłatami dla Brytyjczyków. W odpowiedzi rząd w Londynie zamroził islandzkie aktywa na Wyspach Brytyjskich. – Imperialne zagranie – zżymali się Islandczycy. Brytyjczycy pozostali jednak nieugięci i tak naprawdę to oni pogrążyli do reszty islandzką gospodarkę.
Nie chcemy płacić za błędy bankierów!
Premier Geir Haarde, nie uzyskawszy pomocy od USA, stwierdził, że trzeba szukać przyjaciół gdzie indziej i dał do zrozumienia, że będzie negocjował udzielenie Islandii pożyczki przez Rosję. Zachód, zaniepokojony możliwością ekonomicznego uzależnienia strategicznie położonego członka NATO od „Wielkiego Niedźwiedzia”, zreflektował się i Międzynarodowy Fundusz Walutowy roztoczył nad Islandią ochronny parasol finansowy. Tymczasem spokojni zwykle Islandczycy organizowali demonstracje. Waląc w metalowe garnki, wołali pod budynkiem parlamentu w Reykjaviku, że nie chcą płacić za błędy bankierów. Prezydent Ólafur Ragnar Grímsson, który podczas kryzysu dostał ataku serca, ustąpił ze stanowiska. Zmienił się też rząd, ale problemy pozostały. – Bezrobocie obejmuje obecnie około 9–10 proc. mieszkańców kraju. Przed kryzysem nie było go wcale – powiedział „Gościowi Niedzielnemu” Björn Bjarnason, który przez 13 lat był członkiem islandzkiego rządu, najpierw jako minister edukacji, nauki i kultury, a do niedawna jako szef resortu sprawiedliwości.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jarosław Dudała