Perspektywa dominacji szyickiego Hezbollahu w Libanie to spełnienie najgorszych snów dla Izraela, USA, całego Zachodu, ale i większości państw arabskich.
Siódmego czerwca, kiedy większość krajów Starego Kontynentu będzie wybierać deputowanych do Parlamentu Europejskiego, oczy wielu obserwatorów będą zezować na Bliski Wschód, ku komisjom wyborczym w kraju cedrów. Ścigają się tam dwaj siłacze: dotąd rządzący i prozachodni Blok 14 Marca (cieszący się także poparciem majętnej Arabii Saudyjskiej), oraz prosyryjski i częściowo proirański Blok 8 Marca, na którego czele stoi uzbrojony silniej od libańskiej armii Hezbollah („Partia Boga”). Sondaże wieszczące 8 Marcowi minimalną przewagę spędzają sen z powiek nie tylko ich konkurentom w bitwie nad urną. Perspektywa dominacji szyickiego Hezbollahu w Libanie to spełnienie najgorszych snów dla Izraela, USA, całego Zachodu, ale i większości państw arabskich. Dla sunnickich Arabów, sojuszników Zachodu: Egiptu, Arabii Saudyjskiej czy Jordanii zwycięstwo 8 Marca byłoby kolejnym przejawem ekspansji politycznej Iranu. Druga fala irańskiej rewolucji islamskiej zdobywa oto technologię nuklearną, za plecami Amerykanów wprowadza swoich ludzi na najwyższe stanowiska w Iraku, a teraz sięga Morza Śródziemnego.
Drogie głosy
Liban jest naprawdę mały, więc w niektórych okręgach niewiele głosów może wszystko zmienić. Kilkaset głosów kupionych w górzystym okręgu Metn, nadmorskim Sydonie czy zachodnich dzielnicach stolicy – Bejrutu, może więc w efekcie przyczynić się do zachwiania równowagi w bliskowschodnim tyglu światowych konfliktów. Wtajemniczeni twierdzą, że kupienie głosu kosztuje co najmniej 800–900 dolarów. To już nie te czasy, gdy (jak w 2005 r.) można było kupić wyborcę choćby za stówę. Teraz jest kryzys, wyborca bardziej „świadomy”, no i gra idzie o większą stawkę. Zresztą nie musi chodzić bezpośrednio o pieniądze. Za „właściwie” oddany głos można opłacić roczne czesne dzieciom w szkole, można dostać polisę ubezpieczeniową, można po latach odwiedzić ojczyznę. Nie są to zresztą najwyższe stawki. W okręgach wyborczych, gdzie kampania między konkurującymi kandydatami idzie łeb w łeb, stawki za głos sięgają ponoć kilku tysięcy dolarów.
Religia i wybory
W jednoizbowym libańskim parlamencie jest 128 miejsc, zgodnie z konstytucją równo podzielonych między chrześcijan i muzułmanów (64:64). Szczegółowe zasady określają podział miejsc między 4 wyznania muzułmańskie i 7 chrześcijańskich. W Libanie – kraju jak mało który podzielonym pod względem wyznaniowym – religia określa zachowania wyborcze. O poszczególne miejsca walczą tylko kandydaci deklarujący przynależność do wyznania, któremu to miejsce przysługuje. Wobec tego obie strony starają się stworzyć ugrupowania „swoich”: chrześcijan, sunnitów, druzów, szyitów czy Ormian. Jednak pewne tendencje są oczywiste i widoczne od dawna. Sunnici zagłosują niemal wyłącznie na 14 Marca. Prawie wszyscy szyici – na 8 Marca. Większość Druzów trzyma z rządem, choć istotna mniejszość stoi za Hezbollahem. W tej sytuacji wszystko zależy od chrześcijan: maronitów będących w unii z Rzymem, prawosławnych i grekokatolików. Po stronie prozachodniego rządu reprezentują ich Falanga i Siły Libańskie (organizacje o bojowych tradycjach z czasów wojny domowej 1975–1990). Bliżej do Hezbollahu i Syrii ma gen. Michel Aoun, kiedyś zacięty wróg Damaszku.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Stanisław Guliński, arabista, znawca problemów Bliskiego Wschodu