Komisja odpowiedziała mu, że gdyby było technologicznie możliwe upchnięcie komputera w tak małej, mieszczącej się na stole skrzynce, Amerykanie już dawno by to zrobili... Komuniści dla zasady odrzucali pomysły Jacka Karpińskiego, jednego z najbardziej genialnych konstruktorów w historii Polski.
W czasach, kiedy komputery były ogromnymi szafami, zbudował jeden z pierwszych na świecie minikomputerów, wyprzedzający swój czas o dekadę K 202. Gdyby komunistyczne władze nie podkładały mu ciągle nóg, Jacek Karpiński byłby dziś sławny i bogaty. Jednak komunistyczni aparatczycy nie mogli lubić naukowca, który w czasie wojny walczył w Armii Krajowej. I to w słynnych Szarych Szeregach, w batalionie „Zośka”. Dzisiaj pan Jacek mieszka w ciasnej kawalerce we Wrocławiu. Jeździ wózkiem między łóżkiem podłożonym kostkami brukowymi, a – oczywiście – komputerem.
Pożegnanie z Zośką
Do Szarych Szeregów wciągnął go w 1941 roku kolega ze szkoły ogrodniczej (bo licea i technika zostały przez Niemców zamknięte). Jacek miał wtedy dopiero 14 lat. – Ale byłem wyrośnięty, więc podawałem się za starszego – uśmiecha się dzisiaj szelmowsko. Mimo schorowania, nie wygląda na swoje 81 lat. Zwłaszcza jego oczy, bystre i czarne jak węgiel, są młode. – Przeszliśmy szkolenie podstawowe i robiliśmy tak zwany mały sabotaż. A to zamalowaliśmy swastykę, a to namalowali na murze polską flagę. No i nałogowo biliśmy szyby w sklepach, przeznaczonych tylko dla Niemców. To były wielkie szyby, dwa na dwa metry – wspomina z rozmarzeniem. Chłopcy rozlewali też farbę lub klej na fotelach w kinie. W czasie okupacji w kinach leciały tylko propagandowe filmy niemieckie, więc patrioci kina bojkotowali. Mały sabotaż na tym odcinku odbywał się pod hasłem „Tylko świnie siedzą w kinie”. – Przyczepialiśmy wychodzącym ludziom do pleców kartki z napisem „świnia”, albo jakiś smród. Albo te psikusy na posterunkach niemieckich. Robiłem petardy i rzucałem niemieckim wartownikom pod nogi. Byliśmy zachwyceni, jeśli wartownik krzyknął z przestrachu – wspomina.
– Warto było dla czegoś takiego ryzykować? Przecież wartownik mógł za wami strzelić – dziwię się. Jacek Karpiński kiwa głową. – Oczywiście, że strzelali. A my wyrobiliśmy sobie szybki bieg... Wie pan, w tym wieku człowiek jest tak głupi, że ryzyko dla niego nie istnieje. Tak samo przy szybkiej jeździe motocyklem albo wspinaczce po niebezpiecznych górach. Wtedy się z tego ryzyka wręcz cieszyłem, czułem satysfakcję, że upokorzyliśmy wrogów, którzy nas tak gnębili – wspomina. Z czasem przyszły poważniejsze zadania. Jacek ukończył specjalne kursy i został instruktorem „Wielkiej Dywersji i Sabotażu”. Szare Szeregi były już wtedy Grupami Szturmowymi AK. Z przyjaciółmi wysadzał pociągi i mosty. Wreszcie, w sierpniu 1943 roku, jako 16-latek, wziął udział w dramatycznej akcji, którą opisał Aleksander Kamiński na zakończenie książki „Kamienie na szaniec”. Było to rozbicie niemieckiego posterunku w Sieczychach nad Bugiem. – Dowódcy podzielili nas na oddziały: atak pierwszy, atak drugi, rezerwa, obstawa i tak dalej. Ja byłem w ataku drugim – wspomina. Ściskał wtedy w dłoniach niemiecki pistolet maszynowy zwany schmeisserem. Zza paska wystawały mu granaty „filipinki”, produkowane przez AK. – Pierwszy wstrząs tej nocy przeżyłem, kiedy kolega bardzo niefortunnie rzucił kilogramową filipinką. A może wypadła mu z ręki przy rzucie? Wybuchła cztery metry ode mnie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak (wersja rozszerzona tekstu)