Co wiesz o Polaku, którego brytyjski historyk Michael Foot zaliczył do sześciu najodważniejszych ludzi II wojny światowej? Jego losy to gotowy scenariusz kilku filmów. 7 maja Senat przyjął uchwałę w spra-wie przywrócenia pamięci o rotmistrzu Witoldzie Pileckim.
Pilecki dobrowolnie poszedł do obozu w Auschwitz. I zorganizował w nim ruch oporu. A potem z Auschwitz prysnął, żeby namówić dowódców AK do ataku na obóz. Jego działania przypominają przy-gody Kmicica i Skrzetuskiego z kart Trylogii.
W czterech na mrowie
Witolda ukształtowało harcerstwo. W 1918 roku 17-latek rzucił gimnazjum w Wilnie i zgłosił się do polskiego wojska. Miał wśród kolegów autorytet. W 1920 roku pod Grodnem jego kompania, złożona z wileńskich harcerzy, wycofywała się z linii Niemna. Okazało się jednak, że brakuje ośmiu kolegów. Nikt ich nie obudził, kiedy padł rozkaz do odwrotu. Witold na ochotnika zawrócił więc razem z drugim harcerzem. Znaleźli kolegów i przyprowadzili ich do oddziału. Był też ułanem. W czasie patrolu pod Ejszyszkami na Litwie zauważył przy samotnych zabudowaniach kilku żołnierzy sowieckich. Obok stał ciężki karabin maszynowy. Witold był z trzema kolegami. Rzucili konie w cwał i jak wicher wpadli między zabudowania. Okazało się, że kwaterował tam oddział... 80 bolszewików. Byli tak zaskoczeni, że poddali się bez walki. Witold poprowadził ich na tyły. Zdobyczna broń jechała na wozie.
Ten sukces mógł się jeszcze zmienić w klęskę, bo nagle rozległ się tętent koni czterech kozaków. Myśleli, że widzą własną piechotę. Jeden z Polaków zawołał do nich coś po rosyjsku. Pilecki napisał we wspomnieniach: „Naprzeciw nim wypada tylko jeden ułan. Kozacy podstępu się nie spodziewają. Ułan strzela jednemu i drugiemu w piersi. Kozacy spadają, a konie dwa zdobyczne zabierają nasi ułani. Na jednym, łaciatym tarancie, potem jeździłem ja, na drugim, siwym, krwią czerwoną splamionym, mój przyjaciel, Stasiek Kozakiewicz”. Tym ułanem, który wyskoczył na spotkanie kozaków, był prawdopodobnie sam Pilecki. Tak wynika ze wspomnień innego jego kolegi. A przyjaciel Pileckiego, Stasiek, zginął kilka dni po tamtym sukcesie. Stasiek był ochotnikiem i już czwartym z kolei synem swoich rodziców, który poległ. Witold nie spodziewał się wtedy, że jeszcze niejeden przyjaciel umrze na jego rękach.
My z Tajnej Armii
Lata międzywojenne były dla Pileckiego sielanką. Pracował w rolnictwie, mieszkał z żoną i dwójką dzieci w starym dworze w Sukurczach koło Lidy (dziś na Białorusi). – Nauczył mnie miłości do przyrody – mówi jego córka Zofia Pilecka-Optułowicz. Odwiedziliśmy ją w Warszawie. – Brał nas na spacery po wiekowej lipowej alei, gdzie aż było ciemno od splątanych ze sobą konarów. Zwracał mi uwagę: „Słu-chaj, jak śpiewają ptaki, jak się uwijają, żeby nakarmić swoje dzieci”. Mama wrzuciła raz kota do zakamarka w domu, gdzie znalazła gniazdo myszy. Ojca to zdenerwowało. Mówił, że mysz jest też po to, że-by kot mógł ją zjeść, ale on ma ją sobie sam upolować. Wyjaśniał mi, że biedronkę może sobie zjeść ptaszek, ale mnie nie wolno jej zdeptać nogą – wspomina.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak