To była dla niej podróż w czasie, powrót do dzieciństwa spędzonego na zsyłce. Odżyły wspomnienia. Janina Kardas na wycieczce do Uzbekistanu zobaczyła znacznie więcej niż inni turyści.
Do głowy by mi nie przyszło, że z własnej woli pojadę do Uzbekistanu – dziwi się Janina Kardas, nadaremnie usiłując wypatrzyć coś przez okienko lądującego nocą w Taszkiencie samolotu. Na ulicy w Chiwie z trudem próbuje opanować wzruszenie na widok chłopca sprzedającego turystom zawieszone na agrafkach breloczki. – Zobaczyłam samą siebie, jak sprzedaję agrafki – wspomina. – Co niedziela na targu w Ferganie sprzedawałam je Uzbeczkom, które agrafkami spinały swój strój – paradżę. Agrafki sprowadzano z Iranu. Tak jak i cuchnące masło topione w puszkach oraz mąkę. Przez całą wojnę jadła w Ferganie tę mąkę kukurydzianą. – Przysięgłam, że już jej więcej nie wezmę do ust – zapewnia. Teraz trudno w to uwierzyć, widząc, jak zajada pyszny pilaw, który w każdym mieście Uzbekistanu przyrządzany jest w inny sposób. Wszędzie w Chiwie pełno dzieci usiłujących sprzedać cudzoziemcom czapeczki tiubietiejki, moherowy szalik albo zagonić do warsztatu ojca wyrabiającego deski do krojenia chleba z czarnego wiązu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
tekst i zdjęcia: Stanisław Guliński, arabista, turkolog, przewodnik wycieczek