Gdy bankrutują królowie, najbardziej cierpią ich poddani.
Gdy bankrutuje malutkie przedsiębiorstwo, to jego majątek jest sprzedawany, a pracownicy lądują na bruku. Z wielkimi firmami bywa inaczej – ich akcje tracą na wartości, a wtedy przejmuje je jakaś firma konkurencyjna lub fundusz inwestycyjny. A jeśli bankrutuje państwo? Obywateli nie da się przecież zwolnić jak pracowników. Trudno wyobrazić sobie, żeby państwowe gmachy: uniwersytety, szpitale czy muzea zostały sprzedane firmom, które mogłyby w nich urządzić na przykład pieczarkarnie. Bankructwo państwa na ogół nie oznacza też, że jego dotychczasowe konstytucyjne władze zostają usunięte, a ich miejsce zajmuje komisarz, nadany przez wierzycieli. Jak więc bankrutują państwa?
Dyplomacja kanonierek
Bankructwo państwa to moment, w którym kraj zmienia warunki spłaty swoich długów. Kredytodawcy naturalnie robią, co mogą, żeby odzyskać choćby część pieniędzy. W wariancie agresywnym może dojść do próby wyegzekwowania należności siłą, czyli przez interwencję zbrojną. To postępowanie zyskało sobie w historii nazwę dyplomacji kanonierek. Takie przypadki należą już jednak do przeszłości. Na przykład w końcu XIX wieku Wielka Brytania najechała Egipt, a Stany Zjednoczone – Wenezuelę. Ale taka ekspedycja kosztuje (finansowo i politycznie), a poza tym okładanie pejczem konia, który właśnie upadł, nie zawsze pobudza go do galopu.
Wierzyciele mogą też próbować zająć zagraniczny majątek dłużnika. Ale to też nie jest najlepsze rozwiązanie. Całkiem niedawno przekonali się o tym Brytyjczycy. Zamrozili znajdujące się u nich islandzkie aktywa po tym, jak wikingowie ogłosili, że ich banki mogą mieć problemy z wypłatami z lokat, założonych tam przez brytyjskich obywateli, a nawet całe gminy. Mniejsza już nawet o to, że takie imperialne zagranie Londynu było – mówiąc oględnie – mało eleganckie. Gorzej, że po takim kroku islandzka gospodarka pogrążyła się do reszty. Kraje Zachodu nie spieszyły się, by jej rzucić koło ratunkowe, a premier Islandii – niezatapialnego lotniskowca, zacumowanego w strategicznym miejscu na północnym Atlantyku – zaczął przebąkiwać, że jego kraj musi w tej sytuacji szukać sobie nowych przyjaciół. Na Kremlu.
Dzisiaj długi najczęściej odbiera się po dobroci. Kredytodawcy prowadzą z dłużnikami negocjacje. Ich sukcesem zainteresowane są obie strony. Jedni chcą odzyskać utopione pieniądze, przynajmniej w części, drudzy odzyskać nadszarpniętą reputację. Chcą też wyjść z kryzysu w taki sposób, by jak najmniej odczuli to ich obywatele. Bo to oni, prędzej czy później, pójdą do wyborów i przy tej okazji mogą wystawić polityczny rachunek tym, którzy kazali im zacisnąć pasa.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jarosław Dudała