Rosyjsko-niemiecki gazociąg na dnie Bałtyku ma mieć przebieg inny niż planowano. Chodzi o wytrącenie Polsce z ręki argumentów prawnych, które mogłyby zablokować bądź opóźnić tę niekorzystną dla nas inwestycję.
Dla przypomnienia: władze Rosji i Niemiec chcą wybudować bezpośrednie połączenie gazowe pomiędzy swoimi krajami. Inwestycję ma prowadzić powołane do życia konsorcjum Nord Stream, w którym bardzo wysoką posadę prezesa rady nadzorczej dostał Gerhard Schroeder. Schroeder, poprzedni kanclerz Niemiec, był tym, który wydawał zgodę na inwestycję. Rosjanie i Niemcy największy na świecie gazociąg chcą poprowadzić po dnie Bałtyku. Docelowo, po 2015 r., dwie nitki gazociągu, o długości 1200 km każda, będą przepompowywały 55 mld metrów sześciennych gazu ziemnego rocznie. Budowa pierwszej nitki zakończyć się powinna po 2010 r. Każda z dwóch rur ma średnicę 122 cm.
As w rękawie
Jaki jest koszt inwestycji? To trudne pytanie. Jeszcze do niedawna mówiono o kwocie 4 mld dolarów. Dzisiaj mówi się już nawet o 8 mld. Te astronomiczne kwoty świadczą o tym, że Rosja jest w stanie dużo zainwestować dzisiaj, by w przyszłości mieć energetycznego asa w rękawie. Rosja w przeszłości wiele razy wstrzymywała dostawy gazu czy ropy w czasie międzynarodowych rozgrywek politycznych. Najbardziej zagrożone pokerową zagrywką są kraje, które jeszcze kilkanaście lat temu były w radzieckiej strefie wpływów. Niemcy z kolei chcą zapewnić sobie surowiec na przyszłość. O tym, że realizacja tej niezwykle drogiej inwestycji ma podłoże czysto polityczne, nie trzeba nikogo przekonywać. Koszt budowy gazociągu kładzionego na lądzie byłby wielokrotnie niższy.
Kto korzysta, kto traci
Gdy powstanie rura na dnie Bałtyku, Polska straci potrójnie. Po pierwsze o względnym bezpieczeństwie energetycznym, wynikającym z przesyłu surowców energetycznych z Rosji na Zachód, można będzie zapomnieć. Po drugie stracilibyśmy konkretne kwoty, które dzisiaj wpływają do polskiego budżetu jako podatki tranzytowe. Po trzecie, jeżeli dojdzie do inwestycji, Bałtyk może zostać skażony z powodu znajdujących się na dnie akwenu pozostałości broni chemicznej z czasów II wojny światowej. Taki scenariusz, co oczywiste, nie leży w interesie Polski. Trzy podane powyżej argumenty jednoznacznie stawiają nasz kraj w opozycji do tej inwestycji. Nie tylko Polska jest jej przeciwna. Nad Bałtykiem leży dziewięć państw. Jednoznacznie za inwestycją opowiadają się Rosja i Niemcy. Litwa, Łotwa, Estonia i Polska są jej jednoznacznie przeciwne, a Finlandia, Szwecja i Dania, choć ich nastawienia nie można w żadnym wypadku nazwać entuzjastycznym, nie zajęły jeszcze ostatecznego stanowiska.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek