Rosjanie wypuszczali nas wtedy, gdy nazbierało się tylu chętnych, żeby w kolumnach naszych samochodów ukryć swoje wozy bojowe i ruchy wojsk; byliśmy ich żywymi tarczami - mówi PAP Ihor, uciekinier z okupowanego Chersonia.
Kontrolę nad położonym na południu Ukrainy Chersoniem Rosjanie przejęli na początku marca; jest to dotąd największe miasto zajęte przez wojska okupacyjne po rozpoczętej 24 lutego inwazji. Ihor próbował wydostać się z niego sześć razy, ale dopiero za siódmym udało mu się przedostać na tereny kontrolowane przez ukraińskie władze.
"Ewakuacja była niesamowicie niebezpieczna; ludzie ginęli na drogach. Byli ostrzeliwani z czołgów, karabinów i artylerii. Życie pod rosyjską okupacją byłoby jednak jeszcze groźniejsze, a najbardziej bałem się przymusowej mobilizacji do rosyjskiego wojska" - mówi mężczyzna.
Przyznaje, że razem z byłą żoną podjął decyzję o rozdzieleniu się i zostawieniu pod jej opieką syna. "Ustaliliśmy, że tak będzie bezpieczniej. Jeśli zostalibyśmy razem, sprowadziłbym na nich niebezpieczeństwo; jestem byłym żołnierzem i Rosjanie - gdyby się o tym dowiedzieli - mogliby się również mścić na nich" - wyjaśnia Ihor. Kobieta wraz z dzieckiem opuściła miasto w marcu, Ihorowi udało się to dopiero w połowie maja.
"Przed wyjazdem zniszczyłem książeczkę wojskową i usunąłem wszystkie konta w mediach społecznościowych. Miałem tam wiele artykułów i zdjęć, które mogłyby mnie narazić na niebezpieczeństwo, jak np. zdjęcia z demonstracji sprzeciwiających się rosyjskiej okupacji" - mówi rozmówca PAP.
Zauważa, że sprawdzający go na pierwszym punkcie kontrolnym wojskowi pochodzili w dużej mierze z tzw. separatystycznych republik ludowych na wschodzie Ukrainy. "Wyglądali na bardzo wystraszonych i zaniedbanych. Wielu z nich nie miało zębów, byli brudni i przypominali bezdomnych i osoby z nizin społecznych. Do tego byli naprawdę brutalni, chamscy i wyprani przez rosyjską propagandę; szczerze wierzyli w to, co mówią im kremlowskie władze".
"Zadawali mnóstwo pytań: o wojnę, o ukraiński rząd, o to, czy mógłbym służyć w rosyjskiej armii i co wiem o ukraińskich pozycjach. Zawsze odpowiadałem, że nic nie wiem, że nie interesuję się polityką i chcę po prostu wyjechać" - dodaje. "Następnie wypytywali mnie o to, co robiłem przed ośmioma laty, gdy wojna wybuchła na wschodzie kraju i rozbierali, by sprawdzić, czy mam tatuaże wskazujące na obecność w wojsku lub przywiązanie do Ukrainy" - wyjaśnia.
Obsługujący kolejne punkty kontrolne kadyrowcy, czyli walczący po stronie rosyjskiej Czeczeni, byli zdaniem Ihora "zdecydowanie bardziej profesjonalni". "Sprawdzali nas dokładniej: przeszukiwali nasze telefony i laptopy, konta na mediach społecznościowych. Szukali zdjęć z wojska lub proukraińskich demonstracji" - wyjaśnia.
Przeczytaj: Mieszkanka Jasnohorodki: Rosjanie zabili naszego księdza, gdy chciał rozmawiać o pokoju
Chociaż przyznaje, że nigdy nie znaleziono śladów świadczących o jego służbie wojskowej, sprzęt tych, których o to podejrzewano, niszczony był na miejscu. "Chcieli ich zastraszyć; zazwyczaj później ich puszczali, ale słyszałem też o przypadkach zaginięć niektórych z tych osób. Okupanci szukali przede wszystkich byłych wojskowych i osób, które podejrzewali o przynależność do działającej w Chersoniu partyzantki" - tłumaczy.
Przeczytaj też: Byliśmy tam, żeby Ukraińców po prostu wysłuchać
Zapytany o to, jak uzasadniano odmowę wypuszczenia go z miasta, mówi, że Rosjanie zasłaniali się "troską o bezpieczeństwo cywili". "Mówili, że to dla nas niebezpieczne, bo trwają walki. Tak naprawdę chowali się za nami, gdy w wielkich kolejkach opuszczaliśmy miasto. Żeby odwrócić uwagę Ukraińców, puszczali nas masowo i kryli między naszymi samochodami swoje wozy bojowe. O wypuszczaniu nas informowali wojsko ukraińskie i wtedy sami się przemieszczali, żeby uniknąć ostrzału" - wyjaśnia rozmówca PAP.
Odpowiadając na pytanie o to, jak widzi swoją najbliższą przyszłość, Ihor zapewnia: "Gdy tylko uporam się z przejściowym problemem ze wzrokiem, wstąpię do armii Ukrainy".
Sytuacja na Ukrainie: Relacjonujemy na bieżąco