Niebawem wigilia. W tradycji polskiej (nie w prawie kościelnym) to dzień postu. Ale ta sama tradycja wymaga wielu pracochłonnych przygotowań.
Jak na huczną imprezę z mnóstwem gości. W wigilijny wieczór ileś tam świątecznych potraw musi wylądować na stole. Koniecznie tradycyjnych, przyrządzanych tylko na tę jedyną w roku wieczerzę, a jednocześnie wymagających od gospodyń wielu starań. Trzeba zaszlachtować karpia, ulepić dziesiątki uszek do barszczu, zawczasu pomyśleć o świątecznych ciastach i piernikach. Trzeba ustroić choinkę.
Czasem dokupić nowe ozdoby. Gruntownie wysprzątać mieszkanie i kupić całą górę jedzenia. Bo przecież – jak „nakazuje” tradycja – w święta trzeba dużo jeść. No i nie można zapomnieć o prezentach. Choćby się trzeba było zapożyczyć. To wszystko na ten wyjątkowy dzień postu. Trochę też i na późniejsze świętowanie. Wprawdzie śpiewać będziemy (albo tylko odsłuchamy z odtwarzacza mp3), że „mizerna, cicha, stajenka licha”, ale w domach musi być dokładnie odwrotnie.
Czy to nie jakieś szaleństwo? Z brzuchem pełnym wykwintnych postnych potraw i przy gorących kaloryferach rozmyślanie nad biednym, głodnym i zziębniętym Dzieciątkiem Jezus wygląda nieco surrealistycznie. Bardziej przypomina wygodny wypoczynek w gospodzie, do której Świętej Rodziny w noc Bożego narodzenia nie chciano przyjąć. A może, nie przeciwstawiając się dobrym tradycjom, wprowadzić w to świętowanie nieco więcej prostoty? Takiej, o której ks. Twardowski pisał: „to bliziutko już od tej prostoty/ do jedynej za Bogiem tęsknoty”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Macura, redaktor naczelny portalu wiara.pl