Błoto miało trafić w kandydata na prezydenta. Przylepiło się do Kaszubów. A to naród dumny. Przywiązany do Boga, Ojczyzny, Honoru i Historii. Ta z kolei jest bardzo skomplikowana. Streszczenie jej jednym zdaniem to – jak mówią Kaszubi – po prostu świństwo.
Kiedy Polskę obiegły słowa Jacka Kurskiego o ochotniczej służbie dziadka Donalda Tuska w Wehrmachcie, Kaszubi znowu poczuli to dziwne uczucie. Niektórym dziennikarzom i politykom z łatwością przechodziły przez gardło słowa, że „wielu Kaszubów w czasie wojny opowiedziało się po stronie Niemiec”. – To wraca jak fala. Co jakiś czas musimy udowadniać, kim jesteśmy – mówi spokojnie Tomasz Fopke, zastępca burmistrza Żukowa. Malownicze miasteczko leży na rozstaju dróg. Jedna prowadzi w stronę Kościerzyny, drugą można dojechać do Kartuz, trzecia wiedzie do Gdańska, a dalej na Hel. Wszędzie wokół są Kaszuby i Kaszubi. – Żeby było jasne: Kaszubi służyli w Wehrmachcie, my tego nie negujemy – przyznaje Eugeniusz Pryczkowski, jeden z działaczy kaszubskich, twórca m.in. programów w regionalnym oddziale TVP. – Ale żeby mówić o losach Kaszubów w czasie II wojny światowej, trzeba poznać ich historię.
Godło i flagi
– Wiem, że Kaszubi zawsze byli i pozostaną wierni Kościołowi. Tu, na Kaszubach, w okresie reformacji i w okresie rozbiorów, obrona katolicyzmu złączyła się nierozerwalnie z obroną polskości – takie słowa usłyszeli Kaszubi od Jana Pawła II. Kiedy w 1987 roku przyjechał na Wybrzeże Gdańskie, wizytę rozpoczął w Gdyni. Z ołtarza na skwerze Kościuszki cytował m.in. wiersz Hieronima Derdowskiego, kaszubskiego poety: „Nie ma Kaszub bez Polonii, a bez Kaszub Polści”.
Kaszubi na pewno słuchali tego z dumą. To dobrze znane im uczucie. Nigdy nie ukrywają swojego pochodzenia. Odkąd można kupić naklejki z czarnym gryfem na żółtym tle, bardzo trudno przejechać przez Trójmiasto, dostać się na Półwysep Helski albo na malownicze tereny Szwajcarii Kaszubskiej, nie mijając po drodze kilku aut, których bagażniki są ozdobione nie tylko popularną „PL-ką”, ale także kaszubskim godłem. W czasie świąt i uroczystości kaszubskie flagi wiszą obok polskich i unijnych.
Niemiec trzeciej kategorii
Tak samo dumni i przywiązani do polskości byli Kaszubi w 1939 roku. – Gauleiter Albert Forster (zarządzający Pomorzem Gdańskim – dop. red.) zlecił na początku grudnia 1939 roku przeprowadzenie spisu ludności. Okazało się, że 71 procent mieszkańców uznało polski za swój język. Kaszubski wybrało 12 procent ludności – mówi profesor Bogdan Chrzanowski, pracownik Państwowego Muzeum Stutthof.
– Kaszubi znali też niemiecki. Uczyli się przecież w szkołach zaboru pruskiego, dlatego kiedy Niemcy wkroczyli na Pomorze, uznali, że są u siebie – dodaje Tomasz Fopke.
Bardzo szybko jednak musieli zweryfikować swój pogląd. Forster miał złożyć zobowiązanie, że ostatecznie zgermanizuje – jak uważali Niemcy – i tak niemieckie Pomorze w ciągu 10 lat.
– Chciał to nawet zrobić w czasie o połowę krótszym. Kiedy ogłosił zapisy na volkslistę, wśród Kaszubów nie było odzewu – opowiada Eugeniusz Pryczkowski. – Wydał więc nakaz zapisów.
– 22 lutego 1942 roku ogłosił odezwę do Okręgu Gdańskiego i Prus Zachodnich – precyzuje profesor Chrzanowski. – Dał miejscowej ludności miesiąc na zapisanie się na volkslistę.
Jednak mówiąc o volksliście na Pomorzu, trzeba pamiętać o tym, że miała ona kilka kategorii.
– Mieszkańców Pomorza podzielono na cztery grupy – dodaje prof. Chrzanowski. – Do pierwszej należeli Niemcy, którzy czynnie działali przed wybuchem wojny, w drugiej znaleźli się ci, którzy legitymowali się tożsamością niemiecką, ale pozostawali bierni. Do trzeciej kwalifikowano osoby, które dawały szansę na pełną germanizację. Czwarta grupa to ludność całkowicie spolonizowana, która nie rokowała szans na dołączenie do społeczeństwa niemieckiego. Kaszubi należeli do grupy trzeciej.
– Oficjalnie podpisywali po prostu volkslistę, ale stawianie na jednej szali grupy trzeciej z pierwszą, czy drugą jest wielką niesprawiedliwością – dodaje prof. Chrzanowski.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Żebrowski