"Nadberezyńcy" to zachwycający portret polskiego ducha.
Od początku świata do niedawna Bóg był panem historii. Prowadził narody w czasie, przemawiał do nich przez wydarzenia. Doświadczał je niewolą, odwiedzał na pustyni albo dawał im we władanie urodzajną ziemię. Komunikacja działała bez zarzutu: wprawdzie wszystkie ludy marudziły, ale niektóre się przy tym nawracały i Bóg był zadowolony. Aż do naszych czasów, kiedy historia stwierdziła, że czuje się zmęczona i nie będzie więcej pośredniczyć w kontaktach z narodami. Oskarżyła Stwórcę o mobbing, wydziergała sobie tatuaż na lędźwiach i wyjechała opalać się do ciepłych krajów. Bóg stracił kontakt z narodami, a te stopniowo przyzwyczaiły się do życia bez historii. Są szczęśliwe, bo mają gaz i ciepłą wodę. Nareszcie nie realizują żadnej misji, nie muszą być wiecznie w drodze. Mogą siedzieć przed telewizorami i się nudzić. Właściwie nie wiadomo, dlaczego obchodzą jeszcze historyczne rocznice. Na pewno nie po to, żeby utożsamić się z mieszkańcami dawnego świata.
My jednak zdobądźmy się na odrobinę empatii i z okazji Święta Niepodległości spróbujmy zrozumieć naszych przodków. Cofnijmy się do epoki, kiedy historia była żywiołem poddającym się woli Boga. Znakomitą okazją do takiej podróży w przeszłość jest wznowiona niedawno powieść Floriana Czarnyszewicza „Nadberezyńcy” (pierwodruk w roku 1942), opisująca dramatyczne losy polskiej szlachty zagrodowej na ziemiach położonych między Berezyną a Dnieprem w latach 1911–1920. Jej bohaterowie żyją w zaściankach i leśnych chutorach, starając się zachować polską tożsamość. Są wytrwali i szaleńczo odważni. Regularnie najeżdżani przez białoruskich „mużyków” potrafią bić się jak nikt inny. Jednak po ponad stu latach zaborów nawet nie śnią o wolnej ojczyźnie.
Cieszą się, kiedy udaje im się wyprowadzić w pole carskiego urzędnika albo nauczyć dzieci pisania po polsku. Raz w roku pielgrzymują do Bobrujska, by z dumą wziąć udział w wielotysięcznej procesji Bożego Ciała, będącej jednocześnie manifestacją polskości. Choć nie są w stanie odwrócić wyroków Opatrzności, utrzymują polskiego ducha, cierpliwie czekając na moment, w którym Bóg pozwoli im rozwinąć skrzydła. I gdy w okolicy roznosi się nieoczekiwana wieść o sformowaniu polskich legionów, są gotowi pójść za nimi choćby na koniec świata. Główny bohater Stach Bałaszewicz do tego stopnia bierze sobie do serca słowa pieśni „Szable do boju, lance w dłoń, bolszewika goń, goń, goń”, że nie tylko tradycyjnie goni bolszewików, ale też godzi się ich nękać jako superagent wywiadu przebrany za kobietę. Podobnie smakowitych wątków awanturniczych jest zresztą w „Nadberezyńcach” znacznie więcej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wojciech Wencel poeta, publicysta, redaktor pisma "44"