Niewidoczne dla świata, ale nie dla Boga.
Ten tytuł wymyślił dla mnie Bohuslav Reynek – zmarły w 1971 roku poeta i grafik, który niemal całe życie spędził w rodzinnym majątku we wsi Petrkov na Wyżynie Czesko-Morawskiej. Gdy w 1948 roku majątek stał się częścią Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej, Reynek został w niej zatrudniony jako zwykły robotnik. Objęty przez komunistów zakazem druku, gotował ziemniaki dla świń, a w wolnych chwilach modlił się i tworzył. W mikrokosmosie wiejskiego pejzażu dostrzegał biblijne znaki, które po odczytaniu pozwalają oswoić codzienne umieranie i dają chrześcijańską nadzieję. Szczególnie uważnie przyglądał się ścieżkom kotów, ptaków i owadów.
Kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z twórczością Reynka, ogromne wrażenie zrobił na mnie tytuł jednego z jego tomików: „Podzimní motýli”. Od razu wyobraziłem sobie kolorowe skrzydła rozpostarte w absolutnej ciemności, niewidoczne dla świata, ale nie dla Boga. W kontrastowym zestawieniu czerni i barw, zamknięcia i wolności, ciężaru i lekkości było coś niezwykłego, może nawet mistycznego. Metafora Reynka mogła odnosić się do oczekujących zbawienia dusz zmarłych, ale i do nas wszystkich, umierających każdego dnia od samotności, ubóstwa, choroby albo od ludzkich języków. W jaki sposób, stając w obliczu upokorzeń, ocalić pokój serca i poczucie wolności? Czy w mroku codzienności da się rozwinąć skrzydła? Przez kilka lat chodziłem z tym obrazem w głowie, zazdroszcząc czeskiemu poecie wyobraźni. Aż przypadkiem natknąłem się w słowniku na wyraz „podzim”, czyli… „jesień”. Okazało się, że tytuł tomu Reynka naprawdę brzmi „Jesienne motyle”, a moja wizja podziemnych istot była konsekwencją nieznajomości języka. Oczywiście nie mogłem pozwolić, by nagle osierocona metafora pozostała jedynie w mojej głowie.
Tak powstał tom „Podziemne motyle” i jego wiersz tytułowy: „Podobne do greckich bóstw/ szybują głęboko w ciemności/ nad zbiornikami termalnych wód/ pośród zwęglonych drzew// ich skrzydła wciąż kolorowe/ targane magnetycznym wiatrem/ wybrzuszają się jak wrzucone/ do ognia fotografie// wyklęte przez owadzi świat/ nienotowane w atlasach przyrody/ czekają aż skończy się czas/ i pęknie kokon ziemi”. Obraz został zamknięty w poezji, książka wydana. Ale podarowana mi metafora nie zamierzała mnie opuścić. Wydostawała się z klatki wiersza i dopadała mnie w najmniej oczekiwanym momencie. Na przykład w trakcie lektury archiwalnej wypowiedzi Donalda Tuska. W ankiecie miesięcznika „Znak” z 1987 roku przyszły premier pisał, że „polskość to nienormalność”, która „nas ogłupia, zaślepia, prowadzi w krainę mitu”. I cytował fragment „Szkiców piórkiem” Andrzeja Bobkowskiego: „To nie jest życie, to ciągła tymczasowość życia motyla. I dlatego w charakterze naszym jest tyle motylich cech, przypominających tego owada. Jakim cudem mamy być mrówkami?”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wojciech Wencel, poeta, publicysta, redaktor pisma"44"